O doświadczeniu niezwykłego afrykańskiego Kościoła katolickiego opowiadali w parafii św. Bonifacego we Wrocławiu Izabela oraz Stanisław.
Diecezjalna Diakonia Misyjna Ruchu Światło-Życie Archidiecezji Wrocławskiej poprowadziła różaniec misyjny w parafii pw. św. Bonifacego we Wrocławiu.
Jak tłumaczą organizatorzy, takie wydarzenie ma na celu pomóc nam lepiej przeżyć misyjność Kościoła i uświadomić sobie, że każdy chrześcijanin jest współodpowiedzialny za dzieła misyjne
W czasie nabożeństwa dwóje polskich misjonarzy świeckich opowiadało o swojej działalności ewangelizacyjnej w dalekich egzotycznych krajach.
Izabela Ostrowska jest związana z misjami od 2013 roku, kiedy pierwszy raz wyjechała do Kenii na 9 miesięcy. - Teraz przeżyłam swój trzeci wyjazd, na którym posługiwałam przez 2,5 miesiąca jako animatorka na rekolekcjach oazowych. Miała okazje pomagać w Kenii i Tanzanii. Zorganizowałam i przeprowadziłam cztery turnusy pięciodniowych rekolekcji ewangelizacyjnych - opowiadała Izabela.
Jak dodała, wielkim osiągnięciem stało się takie zaangażowanie Afrykanów w rekolekcje, by później posługiwali już jako animatorzy. - To nie jest tak jak w Polsce, że wymyślamy plan, a potem go w 90 procentach realizujemy. Tam wszystko jest spontaniczne, jak Duch Święty zawieje. Niczego nie można oczekiwać - stwierdziła misjonarka.
Pamięta pierwszy dzień, kiedy przyszli niej Kenijczycy i prosili, by nie musieli zostawać animatorami, bo Polacy na pewno to lepiej zrobią.
- Wtedy się załamałam i zaczął się kryzys. Miałam bowiem 80 uczestników, ale tylko 4 animatorów z Polski. To było za mało. Idealny układ w oazie to siedem osób w małej grupce. Tutaj wypadało aż 20. Tylko Duch Święty mógł rozwiązać ten problem. I tak się stało. Kenijczycy przekonali się, że sobie poradzą. Dodatkowym plusem był fakt, że oni posługiwali się suahili, a to jest język, który do tubylców przemawia bardziej niż angielski - mówiła wolontariuszka.
Obserwowała podczas swojej misji, jak jej afrykańscy współpracownicy-animatorzy wzrastali w wierze, jaką sprawiało im to radość, jak przychodziła ich pewność siebie. Potem dzielili się mocnymi świadectwami, które zarażały wiarą ich kolegów i koleżanki z Kenii.
- Często to świadectwa przeżyć, których się nie spodziewaliśmy: patologie w rodzinie, alkoholizm, narkotyki, orgie seksualne, dramatyczna bieda. I oni z takich doświadczeń wychodzą ku światłości. Często chodziło o sytuacje niezawinione, które najbardziej bolą. Ale byliśmy w tym razem. Oni mimo wszystko trwają w Bogu i umacniają nas tą żywą wiarą, energią, tańcami, uśmiechem - przyznała I. Ostrowska.
Co jej dają misję? Jak mówi, sama siebie wtedy ewangelizuje. Dużo ważnych prawd do niej dociera, gdy obserwuje, jak silna wiara jest w tych ludziach. Podkreśla, że Kenijczycy są także bardzo wdzięczni za wsparcie, jakie płynie od Polaków. Chcieliby, by Ruch Światło-Życie w Afryce się rozprzestrzeniał i na razie to się udaje.
- Miejscowi biskupi nas zaakceptowali i otwierają nam swoje drzwi. Bardzo pragną, byśmy dalej działali na ich ziemiach, bo widzą dobre efekty. Szczególnie, że brakuje tam formacji dla młodzieży. Sama zauważam, jak ci sami ludzie po kilku latach już nie są tacy sami. Inaczej przeżywają swoje chrześcijaństwo. Inaczej przeżywają np. ciszę, która w Afryce jest ewenementem. 19-letni chłopak powiedział mi ostatnio, że dopiero niedawno w ciszy usłyszał pierwszy raz swój głos wewnętrzny, zrozumiał, że wtedy Pan Bóg przemawia - opisywała misjonarka.
Stanisław Dziurdź na samym początku swoje świadectwa zwraca uwagę, że w Kenii powszechnie w przywitaniu chwali się Pan Boga, nie tylko podczas uroczystości religijnych. W Polsce używa się pobożnych pozdrowień w stosunku do kapłana, czy w kościele. A tam słychać je co chwilę na ulicy, w domach, dlatego, że mieszkańcy nie wstydzą się Jezusa.
- W Europie to co chrześcijańskie zaczyna być w mniejszości, a przez to staje się wstydliwe, a w Afryce odwrotnie - wierzący człowiek czuje się godny i ma się czym szczycić - mówił misjonarz.
Sam prowadził dwa turnusy rekolekcji ewangelizacyjnych. Kiedy przyjechał do miejscowości Ruiri w Kenii, okazało się, że od 2 miesięcy nie było tam wody. A tej nocy kiedy przybył z innymi wolontariuszami - spadł deszcz. Miejscowy ksiądz stwierdził, że to błogosławieństwo. W tych okolicach zdarza się, że pół roku nie ma wody, dlatego tak pilne okazuje się budowanie studni.
- Przyznam się, że przed wylotem nigdy wcześniej nie myłem się w zimnej wodzie. Wolałem się w ogóle nie wykąpać. Teraz doceniam, że w ogóle jest woda i nie zwracam uwagi na jej temperaturę. W Kenii czasami musieliśmy utrzymywać higienę chusteczkami nawilżającymi - opowiadał S. Dziurdź.
Pierwsze rekolekcje pomagał przeprowadzić w sierocińcu, gdzie uczy się około 700 dzieci. Tam urzekła go otwartość na drugiego człowieka i życzliwość. Miejscowi bardzo cieszyli się z obecności Polaków. Oni wciąż białego człowieka traktują na wyższym poziomie. Są wobec siebie rasistami.
A jeżeli biały jeszcze przyjeżdża i się uniża, prowadząc rekolekcje, to dla nich wiele znaczy. Kiedy nauczyłem się modlitwy w suahili, bardzo to docenili, bo „biały podjął trud, żeby modlić się tak jak my - Kenijczycy”. Dla nas te proste rzeczy dla nich znaczą bardzo wiele i pomagają w ewangelizacji - wspominał Stanisław.
Jak stwierdził - Kenia to zupełnie inny świat. Na Eucharystii nie grają organy, bo ich nie ma. Ludzie tańczą np. w procesji z darami. Są to tańce przygotowane, liturgiczne, nie dyskotekowe. I oni się tym cieszą. Mają wysoki poziom śpiewu na głosy. Polak dostrzegł w afrykańskim Kościele zdecydowanie większą chęć w zaangażowanie się w liturgię niż ma to miejsce w jego ojczyźnie. Panuje także większa otwartość na bliźniego.
- Wydaje mi się, że zawdzięczam tym misjom więcej, niż one mnie. Ja tam po prostu pojechałem jako narzędzie, a sam wyniosłem dużo więcej. Może coś zasiałem, a Pan Bóg, jeśli zechce, da wzrost - podsumowuje.