Pobiegli na 5 i 10 kilometrów oraz na symbolicznym dystansie 1963 metrów. Mali, duzi, świeccy i konsekrowani. Wszyscy, by uczcić pamięć żołnierzy wyklętych.
Ponad 800 osób wzięło udział w kolejnej wrocławskiej edycji Biegu Tropem Wilczym, zorganizowanej przez Pro-Run Wrocław na Stadionie Olimpijskim. Uczestnicy zmierzyli się na dystansach 5 kilometrów, 10 kilometrów oraz 1963 metrów. Ten ostatni odcinek jest wspólny dla biegów organizowanych tego dnia w całej Polsce i oznacza datę śmierci ostatniego z żołnierzy wyklętych - sierż. Józefa Franczaka ps. "Lalek".
W trakcie całej imprezy można było odwiedzić partyzanckie obozowisko i zapoznać się z umundurowaniem, wyposażeniem i bronią używaną przez członków antykomunistycznego podziemia. Przed startem biegu na 1963 metry kilka serdecznych słów skierowała do uczestników 99-letnia zasłużona kombatantka, sanitariuszka Armii Krajowej, Lidia Lwow-Eberle, znana jako miłość legendarnego Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki".
Jednym ze zwycięzców został Kamil Mańkowski z wrocławskiego Zakrzowa, który tryumfował na dystansie 5 kilometrów.
- Na pierwszy plan co do uczestnictwa w tym biegu wysuwają się względy patriotyczne. Nie przyjechałem tutaj, by za wszelką cenę rywalizować, odbierać nagrody, czy laury. Pobiegłem, by upamiętnić swoich przodków, oddać hołd żołnierzom podziemia antykomunistycznego. Poza tym, chciałem pobyć z tymi wszystkimi ludźmi. Bieganie jednoczy i łączy nas, co jest szczególnie cenne w tym okresie, gdy Polska wydaje się dość wyraźnie podzielona. Ale mam nadzieję, że ten dzień buduje mosty - mówi 25-letni Kamil Mańkowski.
Jak dodaje, na co dzień wstaje z kanapy i uprawia bieganie poprzez regularne treningi, ale nie nakładając sobie większej presji. Startował, żeby udowodnić coś samemu sobie i wygrać z samym sobą. Po dzisiejszym biegu może powiedzieć, że ta sztuka mu się udała.
- Po dzisiejszym sukcesie chyba wezmę się za bieganie trochę bardziej. Wiadomo, takie wyróżnienia dają dodatkową energię. 5 kilometrów jestem w stanie przebiec jednym mocnym tempem i dzisiaj to pokazałam, ustanawiając swój najlepszy czas w życiu: 16 minut i 49 sekund. To mnie satysfakcjonuje, choć nie ukrywam, że zaskoczyłem się tym pozytywnie. Na pewno swoje zrobił hymn Polski, odśpiewany tuż przed startem ze wszystkimi biegaczami. Miałem ciarki na całym ciele, moja głowa całkowicie się odblokowała i można powiedzieć, że dzięki Mazurkowi Dąbrowskiego pofrunąłem - relacjonuje tegoroczny zwycięzca.
Jak zachęciłby innych do podjęcia biegowego wyzwania ku czci żołnierzy niezłomnych?
- Warto przyjechać na bieg i zobaczyć, jak to wszystko wygląda. Poczuć tę atmosferę. Gwarantuję wszystkim, że jak raz spróbują, to później będą startować co roku - podsumowuje.
Na mecie spotkaliśmy także pięciu kleryków franciszkańskich z wrocławskich Karłowic. Zdradziły ich jednolite koszulki z napisami. Podobnie jak przed rokiem, chętnie wzięli udział w Biegu Tropem Wilczym.
- Dzisiaj byłem bez formy i mimo dobrej pogody, „wykręciłem” średni czas 47 minut. Chyba ze 3 tygodnie nie biegałem. A wcześniej trenowałem 2-3 razy w tygodniu. Ale cieszę się, że pokonałem dystans 10 kilometrów, żeby uczcić pamięć o żołnierzach wyklętych. Jako franciszkanin żyję hasłem Bóg, honor, ojczyzna, a patriotyzm także jest wpisany w moje powołanie - mówi kleryk Maciej Sylwestrzak OFM.
Przyznaje, że po kilku kilometrach od startu chwyciła go dość mocna zadyszka. Czy zgodnie z hasłem „Jak trwoga to do Boga” chwycił się modlitwy?
- Nie. Po prostu zrobiłem sobie krótki postój (śmiech). No, może rzuciłem w myślach hasło „Panie Boże, ratuj!”. Głównie jednak skupiałem się na tym, żeby dotrzeć na metę w jednym kawałku - żartuje kl. Maciej Sylwetrzak.
Romuald Adamowicz ze Świętej Katarzyny już kilka razy biegł tropem wilczym. Tym razem wybrał pięciokilometrową rywalizację, wcześniej biorąc udział na dystansie symbolicznym 1963 metrów.
- Te niecałe 2 kilometry nie sprawiały mi problemów, dlatego podjąłem wyzwanie 5 kilometrów i tutaj już nie było tak łatwo, co słychać po moim sapaniu (śmiech) - mówił tuż po przekroczeniu linii mety.
Jak przyznał, spełnił swoje założenie i przebiegł dystans poniżej 30 minut. Parę razy zdarzyło mu się wyjść na trening przygotowujący do dzisiejszego biegu.
- Pamiętam, że przed "Biegiem Solidarności" odpuściłem sobie w ogóle treningi i wystartowałem "na żywca". Oj, ciężko było - wspomina z uśmiechem Romuald, który tym razem pokonał cały dystans z flagą w ręku.
- To dodatkowe oddanie czci bohaterom. W zeszłym roku pojawiło się kilka flag, ale tym razem miałem wrażenie, że byłem jedyny. To oczywiście utrudnia bieganie, ale ja stosuję patent pielgrzymkowy - zamontowałem flagę na kiju od wędki. On jest bardzo lekki i elastyczny, więc nie daje się aż tak we znaki - tłumaczy mieszkaniec Świętej Katarzyny.
Bieganie i patriotyzm jego zdaniem tworzą udane połączenie.
- Widać wyraźnie, że zapanowała moda na bieganie. Jeśli ludzie nie robią z tego sportu bożka, to wszystko jest w porządku. Bieg Tropem Wilczym przyciąga w całej Polsce dużą liczbę chętnych. Nadarza się okazja, by zaciekawić losami żołnierzy niezłomnych tych, którzy się wcześniej tą historią Polski nie interesowali - uważa R. Adamowicz.
Podkreśla, że w tym biegu odśpiewanie hymnu na początku i rywalizacja w koszulce z wizerunkiem żołnierza wyklętego ma znaczenie. - To wszystko oczywiście daje tzw. „powera”, choć nie ma co mydlić oczu: fizyczności się nie przeskoczy i jak się nie jest wytrawnym biegaczem, to obiera się cele mniej ambitne - podsumowuje uczestnik.