Rozważania z cyklu "Nim rozpocznie się niedziela" na II niedzielę Wielkiego Postu przygotował o. Oskar Maciaczyk OFM, duszpasterz akademicki.
„Wyjdź poza własną strefę komfortu”. Brzmi znajomo? No pewnie. To zdanie jest dziś bardzo popularne. Wybrzmiewa ono często z ust mówców motywacyjnych, doradców życiowych, ale również kierowników duchowych. To zdanie mogliby usłyszeć również apostołowie, którzy wraz z Jezusem znaleźli się na Górze Tabor. Tam wydarzyło się coś, co sprawiło, że Piotr, Jakub i Jan poczuli się bardzo dobrze. Miało miejsce wydarzenie, którego może nie rozumieli, bo nagle Jezus – ich nauczyciel – przemienił się wobec nich. Jego twarz zajaśniała, Jego szata stała się lśniąca. Apostołowie poczuli, że uczestniczą w czymś niecodziennym, niebywałym. Poczuli się tak wyśmienicie, że nawet nie myśleli rezygnować z tego doświadczenia: „Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza” (Mt 17,4).
Celem wydarzenia na Górze Tabor nie było jednak uczucie przyjemności. Nie chodziło tu bynajmniej o uniesienie emocjonalne i duchowe, które miało się utrwalić na zawsze. O co zatem chodziło?
Tabor jest miejscem, które ma kojarzyć się idącym za Jezusem z czymś bardzo przyjemnym, może nawet można to ująć słowami – ze słodkim, sielankowym, beztroskim życiem. Któż nie chciałby tak właśnie żyć? Jezus robi apostołom tylko na chwilę apetyt na coś nieziemskiego i nagle urywa się ów błogostan. Muszą zejść z góry. Muszą wrócić do szarej codzienności. Przeżycie z Taboru natomiast mają mieć ciągle przed oczami w swojej pamięci i mają za nim tęsknić. Wydarzenie Taboru ma być celem ich drogi życiowej. Jezus nie chce tam zostać, bo wie, że jeszcze czeka Go wiele udręk, cierpienie, krzyż, śmierć, grób i dopiero zmartwychwstanie. Z nieba dał się słyszeć głos: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie” (Mt 17,5). A Jezus w innym miejscu mówi: „Kto chce pójść za Mną, niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje” (Łk 9,23).
Czy nie jest tak, że po przeżyciu jakiegoś wzniosłego wydarzenia, tęsknimy za uczuciami, które wtedy nam towarzyszyły? A może bywa tak, że wpadamy w pułapkę kolekcjonowania emocji towarzyszących nam na rekolekcjach, pielgrzymkach, eventach religijnych. I tak od eventu do eventu. Może jest tak, że ograniczyliśmy nasze chrześcijaństwo do poszukiwania kolejnych wydarzeń religijnych, które będą łechtać naszą sferę emocjonalną, bo kolejne wzruszenia na pielgrzymce, łzy na kolejnym evencie religijnym, poczucie bezpieczeństwa w czasie modlitwy o uzdrowienie i wiele, wiele innych.
Okazuje się, że są tacy chrześcijanie, idą przez życie od rekolekcji do rekolekcji, od uniesienia emocjonalnego do uniesienia emocjonalnego, od wzruszenia do wzruszenia, od eventu religijnego do eventu religijnego, itd., itd. I ciągle im mało, ciągle poszukują większych, mocniejszych doznań. Wszystko jest dobre i pełni odpowiednią rolę w formacji chrześcijanina. Jednak chrześcijaństwo to przede wszystkim nasza codzienność po zejściu z Góry Przemienienia. Chrześcijaństwo to nasze obowiązki, to praca, nauka, życie z najbliższymi, pomoc potrzebującym, rozwiązywanie problemów swoich i najbliższych. Chrześcijaństwo to spotkanie współmałżonków, to spotkanie rodziców z dziećmi i dzieci z rodzicami przy stole w domu. Chrześcijaństwo to krzyż, który zaprowadzi do obiecanej przez Jezusa sielanki Taboru – do życia w chwale, razem ze zmartwychwstałym.