Dzisiaj stałem w kolejce do sklepu. Ludzie wspominali PRL (bo wtedy też stali w kolejkach), epidemię ospy we Wrocławiu z 1963 r. (bo wtedy też wirus panował). I tak zacząłem dumać, co ja, 29-latek, mogę wygrzebać z szuflady pamięci podpisanej "kryzys"?
Używając ogólnika: zawsze było w miarę dobrze, od kiedy pamiętam. Ba! Było coraz lepiej. Lepiej w portfelach, lepiej w garażach, lepiej w szafach, w piwnicach i na strychach.
I nagle jakby ktoś zgasił telewizor, odciął prąd. Jak jest teraz - widzimy. Jak będzie za tydzień czy dwa - możemy się domyślać, a nawet po części to wiemy. A jak będzie za rok czy dwa? Powoli zaczynamy snuć wizje, zastanawiać się.
Generalnie w głębi duszy rozumiemy, że człowiek nie do końca jest kowalem swojego losu, że niewiele brakuje, a przestaje panować nad sytuacją, że nie wszystko kontroluje, nie jest taki niezależny i wszechmocny. Ale na co dzień te myśli siedzą w szafie albo głęboko na samym dnie w pudełku, pod łóżkiem, ale tam od strony ściany. Wyciągamy je bardzo rzadko, może na święta, w niecodziennej sytuacji.
I dzisiaj te myśli same znalazły się na środku stołu w centralnym punkcie domu.
Zastanawiam się nad tym wszystkim w kontekście mojego pokolenia. Dzisiejszych 20-, 25-, 30-latków. Zdałem sobie sprawę, że ja tak świadomie, to nie mam prawa pamiętać żadnego kryzysu, klęski czy totalitaryzmu. Ani komunizmu, ani wojny, ani głodu. Wszystko gdzieś na świecie było, ale to w telewizji, nie u nas.
Praktycznie to przez gęstą mgłę widzę jedynie powódź tysiąclecia z 1997 roku, która zalała przecież prawie połowę Wrocławia.
Ostatnio stałem w kolejce do sklepu. Ludzie wspominali PRL (bo wtedy też stali w kolejkach), epidemię ospy we Wrocławiu z 1963 r. (bo też wirus panował). I tak zacząłem dumać, co ja, 29-latek, mogę wygrzebać z szuflady pamięci podpisanej "kryzys".
Grzebałem, grzebałem i przez 20 minut wymyśliłem całe nic. I nie chodzi mi o ten worek z tragicznymi wydarzeniami (jak np. katastrofa smoleńska czy ataki na World Trade Center). Miały innych charakter niż to, co się dzieje teraz.
Dumałem dalej i wydumałem, że zawsze było względnie dobrze, a nawet coraz lepiej. Zawsze to wszystko podstawowe miałem pod ręką. Spokojne dzieciństwo i okres dorastania, stabilne wejście w dorosłość. A że czasem prądu w domu zabrakło i siedzenie przy świeczkach to już było coś... Cóż... tylko za to dziękować Bogu!
Nas, tych "młodych", to wyjątkowe i niebezpieczne zarazem spotyka po raz pierwszy. Ten okres, o którym się mówi, że "będziemy go opowiadać dzieciom", przeżywamy pierwszy raz.
Starsi, uczcie nas swoją postawą i słowami, jak reagować, co zapamiętywać, na co zwracać uwagę, żeby w przyszłości, na tyle, na ile można, dobrze zadziałać i nauczyć tego swoje dzieci i wnuki. A przechodzimy nie tylko epidemię, czekają nas przecież jej skutki.
Oczywiście, mam świadomość, że każdy kryzys jest inny, przybiera niepowtarzalny charakter, panuje w jedynych czasach, ale pewne postawy i wartości okazują się na tyle uniwersalne, że ratują (jak pokazuje historia) pokolenia żyjące w odległych od siebie epokach.
Tu odezwa do młodych i młodszych: może w tym czasie społecznej kwarantanny, i po niej też, warto zapytać o prostą radę, wyciągnąć wspomnienia, podyskutować, rozwiać wątpliwości (z dziadkami teraz to raczej przez telefon).
Regularnie mówi się o tej perspektywie, że mieszkamy w jednym domu lub żyjemy obok siebie, ale nie potrafimy zauważyć skarbu, który mamy tak blisko.
W tym przypadku klejnotem okazuje się doświadczenie. Moja babcia odpowiadała mi zawsze: "Ty jeszcze nie znasz życia". Teraz więc trwa ważna lekcja z nauki życia. Życzę nam właściwego skupienia i uwagi.