Rozmowa z Magdaleną Knedler, autorką wydanej niedawno książki "Położna z Auschwitz" o Stanisławie Leszczyńskiej, której proces beatyfikacyjny właśnie trwa.
Maciej Rajfur: W piekle obozu koncentracyjnego ocaliła tysiące dzieci. Wielokrotnie ryzykowała życie, przeciwstawiając się rozkazom Josefa Mengele. Odebrała w Auschwitz ponad 3000 porodów, podczas których nie umarło żadne dziecko i żadna kobieta. Skąd pomysł na książkę o bohaterskiej położnej? Czy ktoś zainspirował Panią tą postacią?
Magdalena Knedler: W ubiegłym roku wyszła moja książka "Moje przyjaciółki z Ravensbrück" o kobietach w niemieckim obozie koncentracyjnym, gdzie najliczniejszą grupą więźniarek były właśnie Polki. Nie ukrywam więc, że ta tematyka zawsze mnie interesowała. Gdy skończyłam tamtą powieść, w wydawnictwie zapytano mnie, czy znam postać Stanisławy Leszczyńskiej. Potwierdziłam, bo wiele słyszałam o niej wcześniej. Moja mama, która jest pielęgniarką, także mi o niej opowiadała. Wówczas zaproponowano mi, żebym napisała o niej książkę.
Czy może powstawać beletrystyka o obozach zagłady, kiedy dysponujemy relacjami świadków i literaturą faktu?
Sukces "Tatuażysty z Auschwitz" pokazuje, że ludzie chcą takie książki czytać, bo - ze względów emocjonalnych - nie każdy jest w stanie przetrawić niezwykle mocną literaturę faktu czy relacje więźniów. Niestety, wspomniany "Tatuażysta" skaził trochę myślenie o obozie koncentracyjnym, pokazując go jako miejsce, w którym, gdy ktoś ma trochę sprytu, bez problemu sobie poradzi. Absolutnie tak nie było. Dlatego myślałam o tym w kontekście "Położnej z Auschwitz". Chciałam, by wyszło jak najrzetelniej i najprawdziwiej. Mój pomysł zatem był prosty: jak najbardziej trzymać się faktów, a warstwę fikcyjną ograniczyć do minimum.
Na czym polega pisanie takiej książki, gdzie trzeba zajrzeć, co przeczytać, kogo zapytać?
Między innymi czytałam relacje więźniów, ale to nie wystarczy, ponieważ należy je zawsze konfrontować z dokumentacją obozową i literaturą faktu. Oni spisywali swoje wspomnienia po jakimś czasie, nie weryfikując tego w żaden sposób. Stąd biorą się nieścisłości i nieprawidłowości. "Położna z Auschwitz" przeszła przez redakcję merytoryczną Teresy Wontor-Cichy z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, która poprawiła parę faktów. Proszę sobie wyobrazić, że jedna z nieścisłości wyszła na podstawie akt procesu na Montelupich załogi Auschwitz. Chodzi o zeznania składane przed sądem! Okazało się między innymi, że podczas pacyfikacji buntu Sonderkommanda nie używano dział przeciwpancernych, jak mówili więźniowie.
Kiedy autor może wypełnić pewne luki swoją własną wyobraźnią? Jak bardzo używała Pani tej możliwości?
Wydaje mi się, że przy temacie związanym z Auschwitz nie wypada. W mojej książce pojawia się element fikcji, np. w postaci jednej z bohaterek, ale ona nie opowiada swojej własnej, wymyślonej przeze mnie historii, lecz rzeczywiste losy pewnej grupy, w tym przypadku więźniarek Birkenau i położnych. To, co mówi, rzeczywiście się wydarzyło. Zatem wszystkie wydarzenia, które opisałam, miały miejsce, choć oczywiście zostały przeze mnie filtrowane i ubrane w fabułę. Nic nie dodawałam. Dla mnie ważne było, by nie poddawać niczego nadmiernej fabularyzacji, szczególnie jeśli miałam możliwość wglądu w archiwa.
Przeżycie takiego koszmaru jak obóz koncentracyjny nie pozostaje bez wpływu na dalsze życie. Jak było w przypadku Stanisławy Leszczyńskiej?
Akurat ona poradziła sobie z tym dobrze. Miała proste i skuteczne podejście do cierpienia: przyjmowała je z wielką pokorą, o czym świadczy choćby jej słynne i dla wielu kontrowersyjne zdanie wypowiedziane do dziennikarza w wywiadzie udzielonym 20 lat po pobycie w obozie: "Proszę mi nie współczuć, bo ja codziennie Bogu dziękuję, że mogłam być w Oświęcimiu". Ona się cieszyła, że mogła znaleźć się w tak okropnym miejscu, by pomóc kobietom i ich dzieciom skazywanym na śmierć, czyli zrobić coś dobrego w sytuacji, kiedy nikt nie chciał im pomagać. Wydano przecież taki odgórny nakaz, by zabijać wszystkie dzieci po narodzinach. A jej odgórny cel był prosty - zrobić wszystko, by jak najwięcej dzieci przeżyło poród w obozie i sam obóz.
Co Panią, jako autorkę, najbardziej ujmuje w osobie Stanisławy Leszczyńskiej?
Na pewno jej odwaga. Sprzeciwiła się rozkazowi Mengele, za co groziła jej i jej córce śmierć. Położna wykazała się wielkim bohaterstwem, ale także miała wspaniałe podejście do ludzi. Nigdy nie dzieliła ich na kategorie ze względu na rasę czy wyznanie. Choć była bardzo głęboko wierzącą katoliczką, przed wojną przyjaźniła się z żydówkami, chodziła do synagogi żydowskiej. Wielką osobistą tragedią stało się dla niej przesiedlenie w inne miejsce z powodu utworzenia w mieście getta. Oddzielono ją murem od przyjaciół. Poza tym nigdy nie potępiała Niemców, jako ogółu, za spowodowanie wojny. Do niemieckich domów w czasie okupacji również przychodziła odbierać porody, a musiała starać się o specjalne pozwolenie. Dla niej ważne było każde życie, nawet to, które mogło się za chwilę zakończyć. Ona wręcz współczuła ludziom, którzy byli w stanie posunąć się do tak strasznych rzeczy podczas wojny.
Jaki był odzew pierwszych czytelników po przeczytaniu książki?
Po premierze, ale przed lekturą "Położna z Auschwitz" była postrzegana przez wielu jako książka, która chce się "wpisać w modę" pisania o obozie koncentracyjnym, która wpisuje się w koniunkturę. Ale większość czytelników oraz recenzentów stanęła mocno w jej obronie, bo widzieli, że prezentuję inne podejście niż np. "Tatuażysta z Auschwitz". Ludzie różnie o tej książce piszą. Każdy ma swój filtr wrażliwości. Dużo jest głosów czytelników, którzy nie są w stanie uwierzyć, że stworzono takie piekło, jak obóz koncentracyjny. Ja spędziłam sporo czasu w Birkenau podczas procesu tworzenia. Starałam się wyobrazić sobie, jak wyglądało życie w drewnianych barakach. Im więcej wiedziałam o tej rzeczywistości, tym bardziej nie dowierzałam. Nie chciałam więc tej rzeczywistości upiększać, estetyzować i poetyzować jej, by czytelnik miał pełną świadomość, z czym ma do czynienia.
W tym kontekście to, co robiła Leszczyńska, wydaje się niezwykłe.
Obóz wyzwalał egoizm, czyli myślenie o sobie kosztem innych ludzi. Jeśli zjem czyjąś porcję chleba, przetrwam ten dzień dłużej. Takie mechanizmy działały. Ja nie wiem, jaką siłę trzeba w sobie mieć, żeby tak się zachować jak Leszczyńska, że siebie dam na drugi plan, a najpierw pomyślę o kimś innym, tak naprawdę obcym.
Co autor musi przeżyć przy pisaniu i po napisaniu takiej książki?
Jedyny mechanizm, który pozwala w jakiś sposób zachować zdrowie psychiczne, to oddzielić się od emocji. Być bardziej naukowcem, badaczem. Podejść zadaniowo do sprawy. Wiem, że muszę się dowiedzieć, sprawdzić, porozmawiać i potem napisać. Gdybym sobie pozwoliła na emocje w trakcie pracy, moje powieści by mnie zniszczyły. Dopiero po napisaniu pozwalam sobie przeżywać.
A zatem co się działo po napisaniu "Położnej z Auschwitz"?
Przychodziły do głowy różne obrazy, co przekładało się na problemy ze snami. Nie ze spaniem, ale z treścią snów. Przez kilka miesięcy śnił mi się obóz w charakterze koszmaru, jakiegoś przeczucia, klimatu. Taka książka rezonuje w autorze dość długo, ale trzeba w trakcie twórczej pracy odciąć emocje. Jeden dziennikarz zwrócił mi uwagę, że opowiadam o tej strasznej rzeczywistości bardzo sucho, reportersko. Nie chodzi o to, żeby czytelnik widział moje emocje, ale żeby dowiedział się konkretnie tego, co chcę mu przekazać. I sam to przefiltrował. Oprócz zrealizowania swojej artystycznej wizji obrałam sobie za cel przekazanie czytelnikowi rzetelnej wiedzy, która może stać się pretekstem do pogłębiania tematu, sięgania po kolejną literaturę dotyczącą obozu koncentracyjnego. Artysta nie powinien narzucać swojej interpretacji i swoich wniosków. On powinien dawać obraz. Usłyszałam kiedyś na studiach ciekawe stwierdzenie: "Nie ma jednej książki. Jej tyle książek, ile czytelników". Ja czytam powieść i widzę ją nieco inaczej niż ktoś inny. To jest właśnie piękno sztuki.