W archidiecezji wrocławskiej boromeuszki i kapucynki tercjarki już szyją maseczki ochronne; do pracy przystępują także karmelitanki bose, salezjanki i służebniczki. - Nasze zgromadzenie właściwie "wyrosło" z epidemii - mówi boromeuszka s. Ewa Jędrzejak.
– Zamówiłyśmy materiał, siostry dysponują odpowiednimi wzorami – mówi s. Dorota Zamojska, referentka diecezjalna ds. zakonów żeńskich, wspominając o pilnej potrzebie maseczek. – Siostry są zaangażowane również w posługę osobom ubogim, które w czasie epidemii potrzebują wsparcia. Siostry Bożego Serca służą w Caritas, elżbietanki prowadzą jadłodajnię dla ubogich.
– Pierwsza inicjatywa, którą podjęłyśmy, nawiązywała do włoskiej idei całodobowej modlitwy Różańcem – mówi s. Ewa Jędrzejak. – Rozpisałyśmy dobę na „części” (godzinne czy półgodzinne), powpisywałyśmy się na kolejne godziny i teraz w naszych wspólnotach Różaniec trwa nieustannie. Dołączyły do nas wolontariuszki. Modlą się razem z nami. Jesteśmy wierne wyznaczonym godzinom – we dnie i w nocy. Mamy zamiar trwać na tej modlitwie do ustania koronawirusa.
Siostra wspomina, że boromeuszki mają pod opieką w swych wspólnotach wiele starszych osób w Trzebnicy i we Wrocławiu; także w ZOL-u. Od dawna już podejmowały różne środki bezpieczeństwa. Szybko zrodził się także pomysł wytwarzania maseczek.
– Przez całe życie lubiłam szyć – dodaje s. Ewa. Przyznaje, że zastanawiała się najpierw nad tym, czy szyte w domach maseczki będą spełniać odpowiednie normy. Jednak wkrótce jej współsiostra pracująca w szpitalu zapewniła ją, że wobec braku maseczek w placówkach lepsze są te domowej roboty niż żadne. Duże znaczenie ma solidne pranie i prasowanie maseczek, odpowiednie ich uszycie – z bawełny, z kieszonką na wkładkę z fizeliny (a w razie jej braku ponoć nawet kawałek papierowego ręcznika stanowi pewne zabezpieczenie np. w zetknięciu z kichającą osobą).
Siostra postanowiła wykorzystać bawełnę z klasztornych zasobów i od soboty zaczęła maseczkowe próby. Wciągnęła inne siostry i „produkcja” ruszyła. – Nie będą to może ogromne ilości, ale postaramy się zaopatrzyć w nie ludzi wokół nas, którzy mogą ich potrzebować; przekażemy je do szpitala w Trzebnicy, później też pewnie do Wrocławia, do szpitala na Koszarową – tłumaczy.
– Nasze zgromadzenie właściwie „wyrosło” z epidemii – dodaje. – Powstało w czasie wojny 30-letniej, kiedy szalały różne zarazy. Nasz świecki założyciel Józef Chauvenel oddał swoje życie jako 31-letni człowiek, służąc w Lotaryngii osobom zarażonym. Nasz patron św. Karol Boromeusz największą miłość ludu mediolańskiego zdobył w czasie zarazy. Gdy wszyscy możnowładcy opuścili ludzi, pouciekali z miasta, on im służył – chodził od domu do domu, opiekując się osobami starszymi, zarażonymi.
– W naszym gronie mało jest teraz sióstr pielęgniarek, które mogłyby służyć jako wykształcone opiekunki medyczne, ale deklarowałyśmy, że gdyby zabrakło fachowych rąk do pracy i byłybyśmy potrzebne, to po szybkim przeszkoleniu mogłybyśmy stanąć przy łóżkach chorych – mówi s. Ewa. – Jesteśmy gotowe.