Gdy opustoszały ulice, gdy ludzie siedzą zamknięci w swoich domach, ci, którzy zwykle są niedostrzegani, mają jeszcze mniejsze szanse na przetrwanie.
Zdarzyło się kilka dni temu we Wrocławiu. Pod schronisko dla bezdomnych został podrzucony (!) człowiek.
W strasznym stanie. Niezdolny, by się poruszyć, nie mógł swoich potrzeb fizjologicznych załatwić w normalny sposób. Wezwana ekipa pogotowia ratunkowego – zapewne trzymając się określonych procedur – przeprowadziła oględziny z kilkumetrowej odległości.
Pracownicy schroniska umyli pana, nakarmili. Obejrzeli potężne odleżyny. W ich placówce nie ma warunków, by zaopiekować się osobą zupełnie niesamodzielną. Owszem, w schroniskach, noclegowniach przebywają osoby schorowane. Jeśli jednak ktoś nie jest w stanie się poruszyć, sam zjeść czy skorzystać z łazienki, zapewnienie mu właściwej opieki medycznej, pielęgniarskiej jest praktycznie niemożliwe. Schronisko to nie szpital. Nie wspominając o dodatkowych względach bezpieczeństwa związanych z epidemią.
Przyjechało powtórnie wezwane pogotowie. Tym razem zbadali mężczyznę, ale uznali, że pacjent nie kwalifikuje się do leczenia szpitalnego. Kontakt ze Strażą Miejską, z różnymi placówkami też nie przyniósł rozwiązania. Pan, jak się okazało, nie kwalifikował się nigdzie.
Do schroniska dotarła po czasie informacja, że… mężczyzna odwieziony został pod dom, gdzie wcześniej przebywał. Tyle tylko, że nie przebywał w mieszkaniu. Od czasu, gdy 5 lat temu zmarła mu żona, wegetuje w piwnicy. W praktyce liczyć może na pomoc okolicznych mieszkańców czy streetworkerów. Odwieziony więc pod „swoją piwnicę”, powrócił do punktu wyjścia.
Pracownicy schronisk od lat alarmują, że we Wrocławiu brak miejsca dla osób bezdomnych niesamodzielnych, wymagających kompleksowej opieki. Oczywiście, służba zdrowia – zwłaszcza w tym czasie – ma mnóstwo innych spraw „na głowie”. Zastanawiające jest jednak to, że wciąż są ludzie, którzy wypadają poza jakikolwiek system instytucjonalnej pomocy.
W sumie trzeba mieć wiele sił, by poradzić sobie bez prawdziwego dachu nad głową. A jeśli sił, zaradności, choćby przygodnej pomocy zabraknie? Jeśli człowiek zostanie sam, niedostrzeżony, zapomniany, w zakamarkach piwnicy, pustostanu?
Takie sytuacje wciąż się zdarzają. Teraz, gdy opustoszały ulice, a ludzie siedzą zamknięci w swoich domach, ci, którzy zwykle są niedostrzegani, mają jeszcze mniejsze szanse na przetrwanie.
Wielki szacunek dla streetworkerów, którzy, także w czasie epidemii, odwiedzają „mieszkańców” śmietników, zaglądają do zakamarków pod mostami i przy torowiskach (zobacz TUTAJ). Co jednak mają zrobić, gdy znajdą tam kogoś potrzebującego fachowej opieki medycznej, a tej nie można mu zapewnić? A co z tymi, których znaleźć nie zdołają?