Dolnośląscy caminowicze, na razie unieruchomieni przez pandemię, marzą o kolejnych wędrówkach. A w Wielki Czwartek wspominają jedno z najbardziej niezwykłych miejsc na Drodze Francuskiej: sanktuarium w O’Cebreiro.
O’Cebreiro to wioska w hiszpańskiej Galicji, na szlaku do Santiago de Compostela. Niezwykłe wydarzenie miało tu miejsce zimą 1300 r.
Mszę św. w kościele Santa Maria la Real w O’Cebreiro odprawiał wtedy pewien benedyktyn. Rozpoczął celebrację liturgii samotnie, nie spodziewając się, by jakiś wierny dotarł tu, na wzniesienie, pokonując śnieg i wiatr.
Mylił się. Do kościoła przyszedł, choć spóźniony, chłop o imieniu Juan Santín. Kapłan nie był zadowolony z jego obecności – zmuszała go ona bowiem do większej staranności przy celebracji. On sam powątpiewał w realną obecność Chrystusa w Eucharystii.
Ponoć zagadnął Juana, czemu tak się poświęca dla odrobiny chleba i wina. W tej chwili jednak konsekrowane postacie w widzialny sposób przybrały wygląd Ciała i Krwi Chrystusa. Duchowny i chłop spostrzegli ponadto, że Matka Boża ukazana w drewnianej figurce pochyla głowę w geście adoracji. W kościele przechowywane są wciąż kielich i patena z tamtej pamiętnej Mszy św. Również obaj świadkowie cudu pochowani zostali po śmierci pochowani w tej świątyni.
Kuba Pigóra z Sobótki, organizujący pielgrzymkowe grupy na Camino, wspomina swoją pierwszą wizytę w tym miejscu we wrześniu 2008 r., podczas wędrówki z Saint Jean Pied-de-Port do Santiago de Compostela. To była droga, w którą wyruszył jako turysta, a wrócił jako pielgrzym. Podczas wizyty w O’Cebreiro jeszcze nie rozumiał znaczenia tego miejsca.
– Tak się złożyło, że wtedy nie wszedłem w ogóle do kościoła… Szliśmy w strasznie upalny dzień, było ponad 42 stopnie C. Śpieszyliśmy się, żeby dostać się do schroniska. Gdy dotarliśmy tam, marzyliśmy już tylko o tym, żeby się położyć – mówi. – Kiedy trafiłem tam znów 2 czy 3 lata później, byłem już świadomy, co wydarzyło się w tym sanktuarium. Zacząłem przeglądać dawne zdjęcia z Cebreiro i wtedy przypomniał mi się znaczący moment. Nie weszliśmy wtedy do kościoła, zatrzymując się przy kamiennym murku. Akurat odbywało się jednak jakieś święto z procesją, w której niesiona była figura Matki Bożej. My nie weszliśmy do świątyni, ale Maryja wyszła do nas, przechodząc dosłownie przed nami.
Przechodząca Matka widać uprosiła wiele łask dla wędrowca. – Odtąd wizyta w tym miejscu jest dla mnie zawsze szczególnym przeżyciem – mówi. – Widzę też, jakie wrażenie wywiera ono na innych pielgrzymach. Sanktuarium było świadkiem wielkiego cudu, sprawia jednak wrażenie bardzo spokojnego, leżącego w niemal odludnym miejscu. Idąc tam pielgrzymi wędrują prawie półtora dnia w górę. Muszą włożyć nieco wysiłku, by odwiedzić kościół.
Na razie „Caminowicze” żyją wspomnieniami i planami. – Chyba bardziej tym drugim – mówi Kuba. – Myślę o przyszłych pielgrzymkach. Wiele rozmawiam z różnymi ludźmi związanymi z drogami św. Jakuba. Jest czas, żeby pogadać, poczytać, popisać.
Ludzie Drogi też potrzebują chwil poza Drogą. Byle nie za długich… I już się szykują na grudniowe rekolekcje w duchu Camino na Górze św. Anny.