Rozważanie z cyklu "Nim rozpocznie się niedziela" na Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego przygotował o. Oskar Maciaczyk OFM, duszpasterz akademicki.
W naszym życiu niczym warkocz przeplatają się radości i smutki, sukcesy i porażki, wzloty i upadki. Jednak niekiedy bywa tak, że lęk może stać się powodem paraliżu całego życia. Lęk może stłumić chwile, w których powinny tryskać radość i szczęście. Lękamy się przyszłości, tej dalekiej i tej najbliższej. W minionych dniach wielu ludzi zostało sparaliżowanych niepewnością jutra.
W Wielki Piątek patrzyliśmy na krzyż. Wiedzieliśmy krzyż, przed którym modlił się papież Franciszek. Dzięki internetowym relacjom widzieliśmy odsłaniane krzyże w naszych kościołach. Mamy również krzyże w swoich domach. Mało tego - mamy nasze ludzkie, wynikające z najróżniejszych doświadczeń krzyże. Żyjemy z nimi. Ilu w Wielki Piątek zechciało adorować właśnie ten krzyż? Może adorujemy go codziennie. Tyle razy słyszę: "To twój krzyż, musisz z nim żyć. Jednoczysz się z Chrystusem”"
Jezusa złożono do grobu. Grób już sam w sobie symbolizuje to wszystko, czego człowiek się boi i przed czym ucieka. Grób to ciemność. Myśl o swoim grobie prowadzi do lęku, który z kolei generuje w człowieku postawy nieufności i egocentryzmu. Taki człowiek, kiedy po prostu zostanie zapytany: "Co u ciebie?", "Co słychać?", "Jak żyjesz?", odpowie: "Chyba nie żyję, bo to, co się teraz u mnie dzieje, nie ma najmniejszego sensu". Może tak być, że już codzienność staje się grobem - nicością, pustką, ciemnością, beznadzieją.
Jezus wchodzi do grobu, żeby tam głosić Ewangelię, czyli Dobrą Nowinę o życiu. O tym życiu w doczesności, które jest piękne, ale przede wszystkim o pięknym życiu w Bogu bez końca. Jezus wszedł do grobu. Wszedł do mojego grobu, żeby wyciągnąć mnie do wiecznego życia. Wszedł do mojego grobu, którego doświadczam już za życia. Jezus wszedł do mojego życia, które jest takie, a nie inne. Jezus wszedł do mojego lęku. Jezus jest w mojej nicości. Jezus jest w moim uczuciu smutku, rozpaczy, bólu z powodu samotności. Jezus jest w mojej śmierci. On jest ze mną w mojej "ciemnej dolinie" (por. Ps 23,4). On tam jest i głosi Ewangelię. Nigdzie tak głośno nie wybrzmiewa kerygmat, jak właśnie w grobie. Kerygmat w grobie staje się faktem. Jezus chce mnie wyzwolić z mojego grobu. Pociąga mnie za sobą do życia w chwale i już tu na ziemi wyciąga mnie z grobu moich grzechów, które właśnie generują wszystko to, co grób symbolizuje. Wyciąga mnie z mojej samotności, lęków, beznadziei…
W Ewangelii, która jest proklamowana w czasie Mszy Świętej w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego, słyszymy, że Maria Magdalena udała się do grobu, "gdy jeszcze było ciemno" i jest zupełnie sama. Zauważmy, że jest to fragment z Ewangelii według świętego Jana. "Ciemność" u tego ewangelisty jest symbolem ludzkości pozbawionej wiary i nadziei oraz pogrążonej w lęku przed śmiercią w różnych jej wymiarach. Maria Magdalena staje się zatem obrazem każdego człowieka - grzesznika, który bez Boga pozostaje człowiekiem wiecznie osamotnionym. Samotność ta została pokonana przez Jezusa, który zmartwychwstał i pociąga nas za sobą ku Ojcu. Zalękniona i osamotniona Maria Magdalena przekona się o tym dopiero wtedy, gdy spotka Zmartwychwstałego.
Nigdy nie będziemy wolni od cierpienia. Dzięki temu natomiast, że należymy do Chrystusa, który wszedł do grobu mojej beznadziei, będziemy razem z Nim wychodzić z mroku do brzasku poranka. Poranek. Pięknie to brzmi, kiedy słyszymy, że coś następuje "po ranach".