Rozważanie z cyklu "Nim rozpocznie się niedziela" na Niedzielę Miłosierdzia Bożego przygotował o. Oskar Maciaczyk OFM, duszpasterz akademicki.
Największy kryzys Kościół ma już za sobą. Wcale nie chcę usprawiedliwiać tutaj innych problemów, które zapisały się na kartach historii Kościoła w ciągu dwóch tysięcy lat. Proszę wyobrazić sobie natomiast tę sytuację, kiedy Jezus umiera na krzyżu. Kto stoi pod krzyżem? Matka Jezusa i jeden apostoł - umiłowany Jan. Pytanie, gdzie jest reszta? Gdzie są apostołowie? Gdzie są ci wszyscy uzdrowieni? Gdzie są ci, którzy zachwycali się pięknymi pokrzepiającymi i dodającymi nadziei naukami? Nie ma ich. Oto największy kryzys wspólnoty, którą zapoczątkował Jezus. Wszystko się rozeszło. Można odnieść wrażenie, że to już po wszystkim. Miała być piękna wspólnota. Miał być nowy Lud Boży. Miał być Kościół - Mistyczne Ciało Chrystusa. Nie zostało nic. O czym myślał Jezus, kiedy umierał na krzyżu? Co myślał o tych wszystkich ludziach, którzy tak naprawdę powinni teraz tam być, bo mają za co dziękować?
Okazuje się dzisiaj, że w opisie paschalnych wydarzeń wybrzmiewa odpowiedź na pytanie, co Jezus pomyślał o swoich apostołach i uczniach. Dzień po święcie paschy w Jerozolimie, w wieczerniku apostołowie byli znowu razem. Z opisu według św. Jana dowiadujemy się, że bardzo bali się Żydów. Skoro tak często byli widywani z Jezusem, to nie ma co się dziwić, że byli pełni lęku i niepewności. W końcu ich Mistrz, któremu towarzyszyli, został skazany na śmierć. Może lęk apostołów brał się jeszcze z innych powodów? Może bali się po prostu Boga? Może czuli niesmak z tego powodu, że opuścili Jezusa? Może byli sfrustrowani przez to, że poddali się, że strach wygrał i nie towarzyszyli Mu w ostatnich chwilach życia? Wieczorem tego dnia, w którym zmartwychwstał, Jezus przyszedł do wieczernika. Rozgrywa się tam scena, która pokazuje prawdziwe oblicze Boga.
Próbuję sobie w tym momencie wyobrazić takie ćwiczenie, o wykonanie którego zostali poproszeni przypadkowi ludzie. Ćwiczenie polega na dokończeniu historii. Masz liczną grupę przyjaciół, którzy często zapewniali cię, że będą razem z tobą, że nigdy cię nie opuszczą, że będą w ważnych chwilach przy tobie. I wtedy, kiedy są bardzo potrzebni, kiedy dzieje się w twoim życiu coś bardzo wyjątkowego i chcesz, żeby przy tobie byli, oni w ten czas znikają. Wypatrujesz ich. Rozglądasz się mając nadzieję, że są tobie wierni, że na pewno za chwile tu się pojawią. Czujesz się potwornie samotny i opuszczony. Boli cię to strasznie. I w końcu przychodzi taki moment, kiedy możesz się spotkać z nimi i wyrazić to, co czujesz. Dokończ historię! Próbuję wyobrazić sobie nakreślone historie z ćwiczenia. Ktoś zdenerwowany krzyczy. Ktoś życzy na przyszłość podobnie przeżytego smutku i rozpaczy. Ktoś odwrócił głowę i zaczął „celebrować” ciche dni. Ktoś prosi o wytłumaczenie tego, co zaszło.
Do zalęknionych apostołów w wieczerniku przychodzi Jezus, który trzy dni temu został przez nich opuszczony i osamotniony. Z jakimi wyrzutami przychodzi? Mówi: „Pokój Wam!” Jak okazuje pretensje? Podnosi dłoń w geście błogosławieństwa i pokazuje swoje rany. No właśnie. To nie jest gniew, ani to nie są wyrzuty, czy pretensje. To jest wydarzenie, które ukazuje, czym jest miłosierdzie Boga. Początek wspólnoty chrześcijan okazuje się być kryzysem Kościoła, a Jezus przychodzi i nie robi im wymówek, nie krzyczy, nie wpędza ich w poczucie winy. Jezus daje im swój pokój. To są nadal Jego apostołowie, którzy mają do wykonania konkretną misję. Jako świadkowie tego, co wydarzyło się teraz w wieczerniku, mają być apostołami owego miłosierdzia: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20,22-23).
Czy jesteśmy ludźmi zamkniętymi, to znaczy zalęknionymi z powodu własnych grzechów? Przychodzi Jezus pomimo zamknięcia. On reaguje na nasze odejścia od Niego. On reaguje na to, co stało się powodem Jego ukrzyżowania. On podnosi rękę, żeby ludzkość mogła zobaczyć jego ranę zadaną przez swój grzech. Tą samą ręką daje mi pokój i zapewnienie o wciąż nie malejącej Jego miłości do mnie.