Kiedy kabli przed Najświętszym Sakramentem jest więcej niż ludzi...
W kościele panował półmrok. Puste ławki, ale jednak panowała pełnia. Na ołtarzu wystawiony był bowiem Najświętszy Sakrament.
Tuż przed nim piękne tulipany, a dalej dwie kamery, laptop, mikser i sterta wijących się w różnym kierunku kabli. W ławkach zaledwie dwóch kapłanów, wokalistka z gitarą i pięcioro wiernych. Ostatni dzień tego drastycznego limitu.
W kościele NMP Bolesnej na wrocławskiej Różance w Niedzielę Miłosierdzia przez 1,5 godziny adorowany był Najświętszy Sakrament. Śpiew, Koronka do Miłosierdzia Bożego, rozważanie Ewangelii, fragment dzienniczka św. Faustyny.
I podstawowe pytanie: czy to ma sens? Tyle zachodu, te tulipany, nerwowe dopinanie technicznych szczegółów, próby dźwięku, obrazu, walka z czasem, żeby transmisja ruszyła równo. Ruszyła. Garstka w kościele i setki przez internet wychwalały Boga.
- Bardzo się cieszę, że mogłam tutaj być. Z jednej strony odebrała to fantastycznie, z drugiej ciężko. Bo niełatwo się śpiewa do pustego kościoła. Gdy siedzą ludzie z tyłu to czuję wsparcie, razem wtedy wielbimy Pana Boga. Choć, miałam świadomość, że adoracja jest transmitowana przez internet i to dodawało mi otuchy - mówi Ewa Kruczek, która animowała śpiew i grała na gitarze.
Podkreśla, że to uwielbienie w niezwyczajnych warunkach wpłynęło na jej posługę - grę i śpiew. Zauważyła, żee mogłam sobie bardziej pozwolić na emocje. Wiedziała, że nikt na nią nie patrzy, bo kamery były skierowane na Najświętszy Sakrament.
- Przeżywałam to inaczej, może czułam większą swobodę. Zatem z jednej strony było mi lżej, a z drugiej brak ludzi doskwierał - przyznaje Ewa, która od ponad 16 lat śpiewa w różnych scholach.
- Dwie myśli mi towarzyszą w takich chwilach, kiedy widzę ten pusty kościół w czasie nabożeństw i mam świadomość, że ludzie łączą się w modlitwie tylko przez transmisję internetową. Po pierwsze, chcę się skupić na Bogu i dla Niego to wszystko robię. To On jest najważniejszy, bez względu, czy w świątyni znajdują się 3 osoby, czy 30, czy 300. O tym trzeba pamiętać w okresie epidemii - opowiada ks. Jakub Deperas, wikariusz z wrocławskiej Różanki.
Dodaje, że skoro on ma łaskę być fizycznie w kościele, to przybiera przed Najświętszym Sakramentem rolę wstawiennika tych wszystkich, którzy chcieliby być obecni.
- Przygotowujemy tę transmisję dla ludzi, którzy z wiadomych względów nie mogą przyjść do kościoła. Ale jest jeszcze drugi aspekt. My wciąż realizujemy nasze powołanie kapłańskie. W tych wyjątkowych warunkach staramy się wykorzystać wszystkie możliwości krzewienia nauki Jezusa. To powołanie nie zgasło wraz z nadejściem pandemii. Ono się realizuje na tyle, na ile okoliczności nam pozwalają. Nie możemy się poddawać w głoszeniu Ewangelii. Ani księża ani świeccy - apeluje ks. Wojciech Antosik, wikariusz z Różanki.
Zaznacza, że minusem organizowania transmisji jest na pewno stres, który towarzyszy relacjonowaniu na żywo. Czy wszystko działa z godnie z planem? Czy ludzie mają dobry odbiór nabożeństwa, na które czekali?
- Pojawia się to zabieganie i nerwowość, że coś może pójść nie tak, a my tego nie wychwycimy. Trzeba się po prostu na to uodparniać - podsumowuje ks. W. Antosik.