Na ślubie i weselu miało być 120 osób. Dzisiaj, w okresie pandemii, Maciej i Ewelina powiedzieli sobie sakramentalne "tak" jedynie w obecności rodziców i świadków. Nastała wielka radość!
Po zaręczynach we wrześniu 2018 roku zastanawiali się, czy pragną dużego wesela. Rozważali „za” i „przeciw”. Ostatecznie zdecydowali, że zaproszą 120 osób, by dzielić się swoją miłością z innymi. Kilka miesięcy temu zaczęli formalne przygotowania do tego, co miało wydarzyć się... tydzień temu.
Tak. Ślub miał się odbyć 18 kwietnia. Ale pandemia nieco zmieniła plany. Ktoś by powiedział: wywróciła wszystko do góry nogami. Nie do końca. Nie wywróciła najważniejszego. A wszystko inne - to rzeczy przyziemne.
- Od początku naszej wspólnej drogi do małżeństwa mówiliśmy, że najważniejszy jest dla nas ślub. Że wesele to sprawa dodatkowa, bo najistotniejsze dokona się między nami przed ołtarzem - przyznaje Ewelina Olejnik.
Kiedy jednak atak koronawirusa zrewolucjonizował plany i okazało się, że rodzina oraz znajomi nie mogą uczestniczyć w tym niezwykle ważnym dla młodych dniu, poczuli oni, że odbiera im się coś ważnego. Kilka nocy przegadali na ten temat. Pojawił się żal.
- Po ludzku ciężko było nam się z tym pogodzić, ale później przyszło ukojenie. Doszliśmy do wniosku, że przecież najważniejsze zostanie. Będziemy my i Bóg. Doświadczyliśmy wielkiego pokoju i radości - mówi 24-latka.
Nie da się ukryć, że trudno było im zrezygnować z rzeczy, które zaplanowali w związku z weselem. Przygotowania absorbowały ich od połowy 2019 roku. I nagle przyszła epidemia, która wszystko ucięła. No właśnie - czy wszystko?
- Gdy weszły pierwsze obostrzenia, zrobiło nam się ciężko na sercu. Według jakiego klucza eliminować ludzi z uroczystości? To był trudnym moment. Paradoksalnie im zakazy co do obecności w kościele stawały się surowsze, tym my je lepiej znosiliśmy. Przyzwyczajaliśmy się do tej sytuacji i zaczynaliśmy odkrywać, co jest tak naprawdę w tym najpiękniejsze - przyznaje Maciek Olejnik.
Narzeczeni sporo rozmawiali, spędzali ze sobą dużo czasu i przestali żałować tej nagłej przymuszonej zmiany planu. Wewnętrzny sprzeciw zniknął, oddali wszystko Panu Bogu.
- Wtedy, gdy okazało się, że w kościele może być tylko 5 osób, podeszliśmy do sprawy spokojnie. Wiedzieliśmy, że rodzice nie wejdą w ten limit. Ale znowu postawiliśmy sobie to pytanie: czy dalej ślub jest dla nas najważniejszy? Ta przysięga, którą składamy sobie przed Bogiem? - wspomina Maciej.
Młodzi odbywali trudne rozmowy i z każdą z nich dojrzewali do tego założenia, które im towarzyszyło od początków ich związku. Życie pokazało, że to właśnie u nich Bóg powiedział „sprawdzam”. To była ważna próba. Bo mówi się łatwo, ale oni musieli się z tym realnie zmierzyć.
Sytuacja nie była łatwa także dla rodziców pary młodej. Przez chwilę, według aktualnych obostrzeń, znaleźli się tak naprawdę poza ślubem. Nie mogli być ze swoimi dziećmi fizycznie.
- Ustaliliśmy wtedy tak: jeśli pojawi się szansa, że w niedługim czasie złagodnieją obostrzenia, przełożymy na jakiś bliski termin uroczystość. Ale jeśli pandemia będzie dalej mocno dawać się we znaki, nie ma na co czekać. I w czwartek 16 kwietnia podjęto decyzje o nowych limitach wiernych, które wejdą 20 kwietnia. A nasz ślub miał się odbyć 18. Przełożyliśmy więc go o tydzień, żeby rodzice mogli nam jednak towarzyszyć - wspomina Ewelina.
26 kwietnia w dominikańskim kościele św. Wojciecha w centrum Wrocławia Ewelina i Maciej zawarli sakrament małżeństwa, przysięgając sobie miłość, wierność i obecność aż do śmierci.
Duża świątynia gotycka dawała spore możliwości - mogli zaprosić 85 osób. Nie skorzystali jednak z tego komfortowego limitu. Na ślubie obecni byli sami bohaterowie, świadkowie i rodzice.
- Zmienił się stan prawny, ale nie zmienił stan faktyczny epidemii. Nie chcieliśmy ściągać dodatkowego niebezpieczeństwa na naszą rodzinę oraz na ojców dominikanów. Reszta gości mogła oglądać Mszę świętą poprzez transmisję na żywo, a my złożyliśmy przysięgę małżeńską w bardzo kameralnym gronie - informuje Maciej.
Dziś czują w sercu duży pokój oraz spełnienie i ani krzty żalu. Okoliczności rozpoczęcia ich małżeńskiej drogi okazały się wyjątkowe. Nie planowali takiego obrotu spraw, ale pandemia nie zabrała im tego, o czym marzyli - fundamentu.
- Zdecydowaliśmy, że chcemy być blisko Boga. Ale co to właściwie znaczy, że budujemy swój dom na skale? W jakimś momencie tej całej walki o nasz ślub powiedziałam do Macieja: zobacz, wszystko upada, a my dalej stoimy, wszystko wokół z weselem zostało zniszczone, ale najważniejsze się nie zmieniło, nasza miłość. Na tym chyba właśnie polega budowanie na skale! - podsumowuje panna młoda.
Świeżo upieczone małżeństwo otrzymało wiele wyrazów uznania i wsparcia, że nie zrezygnowali ze swojego najistotniejszego planu. Nikt im nie ma za złe, że wesela się nie odbyło, a na ślubie modlili się tylko najbliżsi. Ewelina i Maciej dali wyraźne świadectwo, co dla chrześcijan w tym całym ślubno-weselnym zamieszaniu powinno być najcenniejsze - sakrament, którego sobie nawzajem udzielają.
A impreza?
- Nasze rodziny już zapowiedziały, że przyjdzie czas na świętowanie. Zarówno z jednej, jak i drugiej strony - uśmiechają się Olejnikowie.
I na koniec tej pięknej historii ciekawostka.
- Gdyby ślub się odbył planowo 18 kwietnia, nie miałabym niesamowitego wieczoru panieńskiego ze względu na Wielki Post. A tak, przeżyłam bardzo oryginalną i fascynującą imprezę online. Tego wszystkiego nie zapomnę do końca życia - podsumowuje z radością Ewelina.