Rozważanie z cyklu "Nim rozpocznie się niedziela" na 12. niedzielę okresu zwykłego przygotował o. Oskar Maciaczyk OFM, duszpasterz akademicki.
„Bój ty się Boga”! Tak reaguje wobec młodszej osoby pewna kobieta słysząc o jej poczynaniach. Czy ten ktoś powinien zatem bać się Boga? Może chociaż troszkę powinien zacząć się bać?
W końcu Adam i Ewa, jak czytamy w Księdze Rodzaju, schowali się przed Bogiem, bo wystraszyli się, kiedy zgrzeszyli. Strach przed konsekwencjami wynikającymi ze złych czynów istnieje i zapewne nie raz w różnych sytuacjach doświadczaliśmy go.
Lękamy się różnych ludzi. Lękamy się tego, co nas czeka. Zatrwożeni jesteśmy z powodu niepewności. Lęk sprawia, że człowiek próbuje gdzieś uciekać. Nie wiadomo gdzie. Zamyka się w sobie. Czasami udaje, że wszystko jest w porządku i udaje normalność, a tym czasem wszystko, co lęk generuje, zbiera się gdzieś i skrywa w tajemniczym schowku zbudowanym z delikatnego materiału. Jak tylko będzie przepełniony, to i tak rozsypie się z hukiem. Lęk staje się również powodem agresji. Są tacy ludzie, którzy bojąc się kogoś lub czegoś, stają się w takim stopniu groźni, że zaczynają być tymi, wobec których inni zaczynają się lękać.
„Dziecko! Bozia na ciebie patrzy i się gniewa za to, co zrobiłeś!” To dziecko słyszy również, że Bóg jest Ojcem, twoim Ojcem. On dał życie. On się troszczy. On daje zdolności. On karmi. On jest niczym rodzic. A jakich rodziców ma to dziecko? „Proszę ojca” - mówi mi pewna wchodząca w dorosłe życie kobieta – „Bóg musi być naprawdę okrutny. Naprawdę, chyba niczym się nie zajmuje, tylko tym, żeby mnie przyłapać na czymś, co znowu mi się nie uda, nie dam rady. Śmieje się ze mnie. Kpi sobie. Nie wierzy we mnie. Jest przekonany, że do niczego się nie nadaję”. Wtedy chcę porozmawiać z nią o ludziach, którzy wprowadzali ją w dorosłość, uczyli, pokazywali świat. Może to są właśnie rodzice? Bóg jest przecież jak ojciec. Nieprawdaż?
Czy Bóg chce, żebyśmy się Go bali? Przecież nasze losy są w Jego ręku. W czasie liturgii słyszymy dzisiaj w czytanej perykopie ewangelijnej, że od Niego wszystko zależy, że dla Boga jesteśmy bardzo ważni, że powinniśmy Mu zaufać. Jezus chce, żebyśmy unikali nieprzyznawania się do Niego. Pan Jezus nie wzywa nas do lęku, ale do bojaźni Bożej.
Bojaźń Boża nie jest tym samym co lęk. Bojaźń Boża jest nawet czymś przeciwnym do lęku. Bojaźń Boża daje zrozumienie tego, co jest w życiu najważniejsze i pozwala zrozumieć zasadniczą prawdę o naszym życiu. Kiedy lęk paraliżuje człowieka i go zamyka, to bojaźń Boża tego człowieka otwiera. Bojaźń Boża pomaga nam zrozumieć rzeczywistość ujętą w określeniu „gniew Boży”. Ten gniew jawi się jako nic innego jak kipiąca miłość, która odciąga człowieka od zła, grzechu i śmierci wiecznej, a prowadzi do czystości i życia. To rozumienie z kolei pomaga podejmować właściwe wybory. Bojaźń Boża prowadzi nas do zadawania sobie pytania: „Jak Ty, Boże, to widzisz? Co powinienem wybrać? Jak powinienem się zachować? Jaka jest Twoja wola?” Bojaźń Boża to spojrzeć oczami Boga na wszystko, co wokół mnie się dzieje. Spojrzeć oczami Boga na siebie i innych, to spojrzeć oczami miłości. A może właśnie o to chodziło tej kobiecie, która powtarzała: „Bój ty się Boga”? Może ona zapraszając do bojaźni Bożej, chciała powiedzieć: „Spójrz na wszystko oczami Boga, oczami miłości, podejmuj Boże decyzje i żyj”.