A to za sprawą wizyty misjonarzy i kiermaszu z własnoręcznie wykonanymi pamiątkami z Afryki. Wspierając misje można było kupić m.in. piękne krzyże z hebanu, czy domino z rogu bawoła.
W parafii NMP Królowej Pokoju we Wrocławiu-Popowicach obchodzono Regionalny Zjazd Przyjaciół Misji Oblackich. Kapłani głosili homilie na Mszach świętych, a przed kościołem stanął misyjny sklep.
- Kościół z natury jest misyjny. Pan Jezus, kiedy chodził po ziemi sam głosił Ewangelię, a kiedy wstępował do nieba posyłał apostołów, by szli i głosili Dobrą Nowinę wszystkim narodom na krańce świata. Dzisiaj także posyła nas, by Jego nauka dotarła do każdego zakątka, a Kościół pozostaje wierny nakazowi Chrystusa - mówi o. Wiesław Chojnowski OMI, misjonarz, który 5 lat pracował na Madagaskarze.
Podkreśla, że służyć misjom mogą nie tylko kapłani, ale również świeccy. Na różne sposoby, poprzez różne animacje.
- Jeździmy po całej Polsce. Chcemy, żeby ludzie wiedzieli, co misjonarze zrobili już do tej pory także dzięki ich datkom. Wszystkie pieniądze z zakupu egzotycznych regionalnych produktów idą na cele misyjne np. na budowę studni, szkół, czy szpitali - informuje Ilona Niewiadomska z Poznania, animator misyjny.
Wrocławianie chętnie nabywali egzotyczne rękodzieła z Madagaskaru, Kamerunu czy Kenii. Tubylcy wykonują je na zlecenie oblatów. W ten sposób utrzymują swoje rodziny i walczą ze skrajną biedą. Robią np. różańce, figurki Maryi, Jezusa, krzyże z hebanu i palisandru, figury lemurów z trawy egzotycznej, domino z rogu bawoła. Oprócz tego można było kupić kawy, herbaty i przyprawy z krajów misyjnych jak np. papryka, czy czerwony pieprz.
- Polacy oglądają w telewizji czy w internecie programy edukacyjno-przyrodnicze o świecie. Ale przez ekran nie mogą tej egzotyki dotknąć. U nas podczas kiermaszu staje się to możliwe: zobaczyć, dotknąć i nabyć do domu odrobinę tropiku. Widzimy duże zainteresowanie, bo nie każdemu jest dane pojechać do Afryki czy Ameryki Południowej - mówi o. Wiesław Chojnowski OMI.
Podkreśla, że ewangelizacja na Madagaskarze wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce.
- W buszu idę do ludzi na dwa tygodnie i spędzam z nimi w wiosce każdą chwilę. Nie ma prądu, telewizji, internetu, zasięgu telefonicznego. Razem jemy, śpimy, modlimy się. Człowiek staje się człowiekowi bliższy i bez wszystkich tych technicznych udogodnień poświęca drugiemu więcej czasu. Kiedyś zapytali mnie, skąd przybyłem. Opowiadałem im o Polsce, a oni dziwili się, że chciałem do ich świata przyjechać z miejsca, w którym żyje się dużo lepiej. Wtedy właśnie wyjaśniam im, że posyła mnie dobry Bóg, który ich bardzo kocha - podsumowuje oblat, który odwiedził Wrocław.