Rozważanie z cyklu "Nim rozpocznie się niedziela" na 14. niedzielę okresu zwykłego przygotował o. Oskar Maciaczyk OFM, duszpasterz akademicki.
Kiedy słyszymy, jak Jezus mówi: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście”, może próbujemy w pierwszej chwili rozszyfrowywać, co Jezus rozumie przez te określenia. Czy ja też się zaliczam? Czy moja sytuacja pozwala na zakwalifikowanie się do grupy ludzi, do której zwraca się dzisiaj Jezus? A może jednak inaczej - czy w ogóle o to chodzi, żeby teraz rozpisywać się, że utrudzony i obciążony człowiek, do którego zwraca się Jezus, to ten, który spełnia następujące warunki, bo dzieje się w jego życiu to i tamto...?
Nie! Myślę, że jeżeli nasz cykl „Nim rozpocznie się niedziela” byłby grupowym czatem, a nie jedynie pisanym przeze mnie rozważaniem, to pojawiłyby się liczne wpisy o czyjejś niełatwej sytuacji życiowej. Szybko zorientowalibyśmy się, że dla każdego utrudzonego i obciążonego określenia te mają zupełnie odmienną wagę. Ktoś bardzo tęskni. Ktoś inny natomiast przeżywa porzucenie i nieodwzajemnione zakochanie. Inny z kolei jest nieakceptowany w grupie. Innemu zaś nie okazano wdzięczności. Ktoś został obgadany. Inny źle osądzony. Ktoś cierpi fizycznie. Ktoś psychicznie. Ktoś duchowo.
Punkt ciężkości wypowiedzi Jezusa został położony na zaproszeniu do siebie. „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy jesteście utrudzeni i obciążeni, a Ja was pokrzepię”. Mocne i głośne jest to: „Przyjdźcie”. I tutaj już nie trzeba zastanawiać się, kto jest utrudzony, a kto nie. Przecież chodzi tutaj o wszystkich. Bo wszyscy - i nie boję się tutaj użyć słowa „wszyscy” - są tymi, którzy poszukują odpowiedzi na najbardziej egzystencjalne pytania: Skąd idę? Dokąd idę? Po co idę? Kto z nas nie pragnie być szczęśliwy? Kto nie poszukuje prawdziwego sensu życia? Czy nie szukamy właśnie tego? Wielu po omacku. Wielu dotyka ułudy szczęścia i sensu życia, będąc przekonanym, że to już właśnie to, czego szukali. Wielu koniec końców dochodzi do prawdy, pokonując niekiedy bardzo okrężną drogę.
Wiele dało mi do myślenia świadectwo jednego z pielgrzymów Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej na Jasną Górę. To było kilka lat temu. W ostatni dzień pielgrzymowania był czas na świadectwa. Pielgrzymi, biorąc do ręki mikrofon, dzielili się swoimi przeżyciami i doświadczeniami związanymi z pieszą pielgrzymką. Mężczyzna w swoim świadectwie powiedział, że już pierwszego dnia pielgrzymki wyspowiadał się. Chciał mieć to za sobą jak najszybciej, mieć spokój, skupić się jedynie na tym, żeby mieć siły na dotarcie na Jasną Górę. Jednak było inaczej.
W ostatni dzień pielgrzymki postanowił iść jeszcze raz do spowiedzi. Była to dla niego spowiedź bardzo ważna. Użył w tym świadectwie sformułowania, że była to spowiedź przełomowa w jego życiu. Nie spowiadał się drugi raz dlatego, że miał nagrzeszyć przez te kilka minionych dni na pielgrzymce. Spowiadał się, ponieważ w czasie rekolekcji w drodze otworzyły się jego oczy na grzech, z którym szedł przez życie, nie dostrzegając go. To wszystko, co działo się w czasie pielgrzymki - modlitwa, śpiewy, głoszone słowo Boże, rozmowy, gesty miłosierdzia pielgrzymów oraz mieszkańców miejscowości, przez które pielgrzymka przechodziła, oraz ból, cierpienie i zmęczenie - doprowadziło do otwarcia oczu na rzeczywistość grzechu. Tyle lat się męczył i nie wiedział, czym się męczy. Tyle lat był utrudzony i obciążony i dopiero teraz zrozumiał, jakie pokrzepienie może dać Jezus, kiedy odpowie się na Jego zaproszenie.
Im bliżej jest się Jezusa, tym wyraźniej i dokładniej widzi się swoje życie. Im bliżej Jezusa, tym bardziej może uzewnętrzniać się to, co grzeszne, zupełnie nie-Boże. Im bliżej Jezusa, tym więcej będzie z nas wychodzić. Im bliżej Jezusa, tym większe oczyszczenie. Im bliżej Jezusa, tym człowiek bardziej grzeszny? Nie! Im bliżej Jezusa, tym bardziej człowiek widzi na wskroś swoje życie i widzi swoją grzeszność i skutki grzechu.