Przechodzimy do porządku dziennego nad coraz agresywniejszymi i wulgarnymi stwierdzeniami, inwektywami, opisami rzeczywistości.
Pierwszym efektem niezwykle polaryzującej kampanii wyborczej oraz emocjonującego wyniku wyborów prezydenckich jest postępująca demoralizacja języka, używanego szczególnie w przestrzeni publicznej.
Mam wrażenie, i przyznam, że nieco mnie to przeraża, iż przechodzimy do porządku dziennego nad coraz agresywniejszymi i wulgarnymi stwierdzeniami, inwektywami, opisami rzeczywistości.
Rozumiem emocje, pewną niezgodę czy bunt na jakąś rzeczywistość, która rozgrywa się wokół nas - nikt pewnie do końca nie jest od tego wolny - ale regularnie zauważam śmiałe przekraczanie granic jakiejś elementarnej estetyki językowej. Niestety, to już nie tylko sprawa wypowiadanych słów, które w sposób brutalny czy arogancki wyrażają uczucia, ale także kwestia obrażania, obrzucania błotem, uderzania w ludzi.
Przykładów nie trzeba daleko szukać. Wrocławskie podwórko dostarcza ich aż nadto. Kilka dni temu Władysław Frasyniuk, niegdyś znany opozycjonista „Solidarności”, później polityk i przedsiębiorca, nazwał skończonymi idiotami wszystkich polityków, socjologów, intelektualistów, którzy twierdzili, że „w życiu by nie zagłosowali na Rafała Trzaskowskiego, ale muszą”.
Marta Lempart, społeczna aktywistka z Wrocławia, liderka lewicowego Ogólnopolskiego Strajku Kobiet nazwała córkę prezydenta Andrzeja Dudy, Kingę Dudę „Nazi Barbie”, nawiązując do nazizmu i (tak zakładam) jej młodego wieku i urody.
Jakiś czas temu prezydent Wrocławia Jacek Sutryk używał nieciekawych określeń wobec różnych grup. A to głupkami nazwał przedstawicieli ruchów miejskich, matołkami antyaborcyjnych aktywistów. Padały też określenia prymitywni populiści oraz oszuści. Po wyborach jednak włodarz Wrocławia w nagraniu wideo powiedział bardzo ważne i potrzebne zdanie:
„Chciałbym was też prosić, byśmy byli dla siebie bardziej życzliwi i spróbowali używać do opisu rzeczywistości łagodniejszego języka, zacznę od siebie.”
Słyszałem już argumenty, że to tylko słowa, tylko pewien opis rzeczywistości, często wyrażany pod wpływem emocji. Nie wiem, czy to przekonujące usprawiedliwienie.
I gryzie mi się to jednak w dobie wyczulenia na mowę nienawiści, hejt, delikatność i subtelność wyrażania swoich poglądów, by nie urazić drugiego człowieka. Bądźmy konsekwentni. Przyznam, że z drugiej strony często zachodzę w głowę nad niektórymi przypadkami poprawności. To, co wczoraj jeszcze było normą, dzisiaj jest już uznane za nieładne, dyskredytujące, nietolerancyjne. Dlatego trudniej obecnie o konkretny złoty środek.
Może pod tym względem to ja jestem zbyt zachowawczy i sztywny? Nie idę z duchem czasu albo po prostu nie rozumiem, że to musi się zmieniać w takim kierunku i nic tego nie zatrzyma...
Babcia mnie uczyła, że czasem warto ugryźć się w język, bo chociaż przez chwilę zaboli, to w końcu przestanie, a wypowiedzianego słowa nie cofniemy. Ja, podobnie jak prezydent Sutryk, zacznę od siebie.