Rodzina Gołębiowskich od pięciu lat przyjmowała i gościła w Wierzbicy Dolnej pielgrzymów idących na Jasną Górę. W tym roku to pątnicy mogą pomóc swoim dobroczyńcom po tragedii, jaka ich spotkała.
Pewnego dnia zaprzyjaźniona kobieta zapytała Irenę i Krzysztofa, czy przyjmą u siebie w Wierzbicy Dolnej uczestników Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej.
Zgodzili się, choć inaczej sobie to wszystko wyobrażali.
- Nastawiliśmy się, że przyjdą, wykąpią się, zjedzą i pójdą. Nie sądziłam, że zapraszając ich do swojego domu, rozpoczniemy nowy etap w naszym życiu. Nie wiedziałam, że w ten sposób można nawiązać tak wspaniałe i bliskie relacje - mówi dziś Irena Gołębiowska.
Na czele pątniczej grupki stał o. Jacek Kiciński, który wtedy jeszcze nie był biskupem. - Potem, na drugi rok, także przyszedł, już jako biskup, ale tak samo skromny, empatyczny, uśmiechnięty - uśmiecha się pani Irena.
Pielgrzymi zostali ugoszczeni po królewsku i chętnie zaglądali podczas kolejnych wakacji. Oczekiwano ich jak najlepszych gości, a dzień ich przyjścia stawał się wielkim świętem dla rodziny z Wierzbicy Dolnej.
- Myśleliśmy, że my coś dla nich robimy, ale okazało się, że to oni dają nam coś cenniejszego. Wchodzili do naszego domu jak promyki. Ożywiali i rozświetlali nasze życie. Zawsze byli pełni wigoru i szczęścia - opisuje pani Irena.
Elżbietanka siostra Maria lubiła gotowaną kukurydzę, a biskup Jacek mówił, że jemu to tylko ziemniaczka i maślankę, ale państwo Gołębiowscy zawsze suto zastawiali stół. Znali już także preferencje pątników i przygotowywali to, co pielgrzymi bardzo lubili.
- Mogę mówić o takich gościach tylko w superlatywach. Znają nas po imieniu, wiedzą o naszych problemach. To, o czym rozmawialiśmy przed rokiem, wspominali następnym razem. Znali szczegóły naszego życia. Nie byliśmy dla nich ludźmi z przypadku, a my traktowaliśmy ich jak rodzinę - tłumaczy pani Irena.
Z dużym sentymentem wspomina rozmowy do późnych godzin z biskupem Jackiem Kicińskim, który mimo zmęczenia wysłuchiwał, służył radą, a potem pamiętał o troskach i problemach.
Bo rodzina Gołębiowskich nigdy nie miała łatwo, ale 6 czerwca 2020 roku ich życie wywróciło się do góry nogami. Doszczętnie spłonęło poddasze budynku, w którym mieszkali, a ich mieszkanie ucierpiało w wyniku zalania podczas gaszenia pożaru.
- Nie możemy tam wrócić. Ulokowaliśmy się w Namysłowie w wynajmowanym mieszkaniu - informuje I. Gołębiowska.
Co więcej, w dniu, w którym wybuchł pożar, Irena i Krzysztof finalizowali remont mieszkania. O godzinie 15 zakończyli remont, a o 18 wybuchł pożar. Wszystko jest w tej chwili zalane.
- To był dla nas szok. Zimną krew zachował nasz syn, który podczas walki z ogniem wyciągał najpotrzebniejsze rzeczy z domu: dokumenty, portfel, kartotekę choroby. Bałam się o niego, bo w budynku znajdowały się butle gazowe i groziło wybuchem. Przeszedł ogromny stres - opowiada mama.
Z powodu tragedii, którą mocno przeżył ich 15-letni syn Bartosz, uaktywniła się jego poważna choroba. Zmaga się z nią od 10 lat i obecnie przechodzi kolejny rzut. Musiał podjąć leczenie.
Nasuwa się pytanie: co dalej? - Nie znamy odpowiedzi. Staramy się zapewnić naszemu synowi stabilne życie, tak ważne w walce z chorobą. Cieszymy się wspaniałą rodziną, którą obdarzył nas Bóg. Nasze córki już mieszkają osobno z mężami. Obie spodziewają się dzieci. Wierzymy, że Pan Bóg ma dla nas jakiś plan, że damy sobie radę. Teraz przyszedł bardzo trudny czas, choć w życiu nigdy nie było nam lekko. Mąż i córka w dodatku cierpią na cukrzycę - opisuje Irena Gołębiowska.
Dla nich bez wiary w Boga to wszystko nie miałoby sensu. Siłę czerpią z modlitwy. Należą do wspólnoty Góra Błogosławieństw w Wołczynie. Obecnie przechodzą wielką życiową próbę. Ale nie zadają sobie już pytania: dlaczego nas to spotkało? Nie pozwolili, by tragedie i trudności odebrały im wiarę.
- Nie mogłabym zawieść Boga, siebie i dzieci. Powiedziałam „tak” Panu Bogu i trzymam się danego słowa mimo zniechęcenia, problemów i trosk - deklaruje pani Irena.
Teraz to pielgrzymi, ich przyjaciele oraz my wszyscy, jako wspólnota wierzących w Chrystusa, możemy wesprzeć rodzinę Gołębiowskich. Przede wszystkim modlitwą, ale także poprzez internetową zbiórkę pieniędzy.