Rozważanie z cyklu "Nim rozpocznie się niedziela" na 25. niedzielę okresu zwykłego przygotował o. Oskar Maciaczyk OFM, duszpasterz akademicki.
Próbuję wyobrazić sobie sytuację, w której kilka osób przekomarza się między sobą, która z nich jest bardziej zasłużonym chrześcijaninem. Udowadniają sobie, kto z nich stał się bardziej wydajnym i korzystniejszym dla Boga, Kościoła i dla ewangelizacji. Już można się uśmiechnąć pod nosem, bo rzeczywiście wyobrażenie sobie takiej sceny powinno nam podsunąć myśl, że Bóg nie chce od nas wyścigów w zasługach ewangelizacyjnych dla przekomarzania się, który zrobił więcej i lepiej.
Kiedy w liturgii dzisiejszej niedzieli słuchamy przypowieści o robotnikach w winnicy, może pojawić się w nas – ludziach, którzy wszystko liczymy – potrzeba zaprotestowania. Chciałoby się powiedzieć, że to niesprawiedliwe, że dostali wynagrodzenie po równo, kiedy jeden zaczął pracę rano, drugi w południe, a inny jeszcze później. Szybko jednak przychodzi refleksja, że tę przypowieść wygłasza Jezus, że coś w tym musi być i lepiej się wycofać ze swojej chęci zaprotestowania. Jezusowi przecież nie chodzi o robotników w winnicy, tylko o rzeczy wyższe. Jezus w przypowieściach naucza o królestwie Bożym, w którym logika ludzka nie pokrywa się w logiką Bożą.
Jednak z jednej strony deklarujemy chęć godzenia się z nauczaniem Jezusa, z drugiej zaś strony życie życiem. Wystarczy, że świeżo nawrócony człowiek, będzie mówił świadectwo o swojej przemianie, a w niejednym słuchaczu pojawi się zazdrość: „jak on może teraz mówić tak pięknie o Bogu, kiedy znamy go z walki z Kościołem i ze złych czynów; jakie on dostał gromkie oklaski i jak pięknie mu podziękowano za to, co zrobił, a ja przecież więcej działam na rzecz ewangelizacji i nigdy mi tak nie podziękowano”.
Osobiście słyszałem kiedyś rozmowę kilku członków różnych wspólnot katolickich. Każda wspólnota miała inny charyzmat i różny sposób działalności. Słyszałem na własne uszy rozmowę o ewangelizacji, która niestety zamieniła się w udowadnianie sobie nawzajem, że to my robimy lepiej, i że to nasze działania przynoszą lepsze owoce, i dzięki naszemu event’owi przyszło więcej ludzi przybyło. Na Boga! Dlaczego to się dzieje wśród ewangelizatorów?
Gdyby Bóg chciał, żeby wszyscy byli robotnikami w Jego winnicy na równi, w taki sam sposób, ulani z jednej foremki, to nie powołał by na nią w całej historii Kościoła tylu świętych, tak bardzo różniących się od siebie, i nie powołał by do istnienia w Kościele, tylu różnych charyzmatów, sposobów życia w Kościele. O jednym świętym czytamy, że od dzieciństwa żył w opinii świętości, inny – na przykład Franciszek z Asyżu – nawrócił się w połowie życia, inny jeszcze w ogóle nie żył w opinii świętości, ale oddał życie za Jezusa. Wszyscy są świętymi. Każdy na swój sposób pociąga kogoś do życia z Bogiem.
Przypowieść Jezusa, która wybrzmiewa dzisiaj w naszych kościołach, powinna prowadzić nas do zmiany w sposobie myślenia. Bóg chce mieć wszystkich przy sobie i dociera do ludzi różnymi drogami i w odpowiednim czasie. Powinniśmy zastanowić się nad naszym liczeniem wszystkiego w przestrzeni ewangelizacyjnej. Czy w ewangelizacji ma jakieś znaczenie udowadnianie sobie, który charyzmat jest lepszy? Która wspólnota atrakcyjniejsza i wydajniejsza dla ewangelizacji? Który i czyj event był efektywniejszy?