Wieloletni kanclerz wrocławskiej kurii, wikariusz generalny, wykładowca liturgiki pamiętany jest jako człowiek wielkiej miłości do Kościoła i mądrości, zawsze zachowujący pokój serca. Przywołujemy wspomnienia śp. ks. Leona, którymi podzielił się z nami, gdy 16 lutego 2018 r. obchodził 60-lecie kapłaństwa.
Urodzony 10 lutego 1935 r. w diecezji Meaux we Francji, wychowany w diecezji tarnowskiej, właściwie odkąd pamięta, myślał o kapłaństwie. Mama przyjęła ten wybór i całym sercem zaangażowała się we wspieranie syna, ojca wiele kosztowało wysiłku, by pogodzić się z faktem, że jego pierworodny podąża akurat tą drogą. Nie od razu jednak stanęła otworem przed pełnym zapału młodzieńcem.
– Zgłosiłem się w 1951 r., po maturze, do seminarium w Tarnowie i… usłyszałem, że nie mogę zostać przyjęty z powodu braku miejsc. Tak wielu zgłosiło się kandydatów – wspomina jubilat. – Powiedziano mi ponadto, że z powodu młodego wieku i tak musiałbym czekać do przyjęcia święceń jeszcze trzy lata po studiach (do święceń kapłańskich trzeba mieć co najmniej 24 lata), mógłbym więc na razie studiować na innym wydziale. Jednocześnie otrzymałem informację, że wolne miejsca znajdują się jeszcze w seminariach w Łodzi i Wrocławiu.
W domu, podczas małej narady rodzinnej z udziałem stryjka i stryjenki, odradzano Leonowi Wrocław – Dolny Śląsk miał wówczas sławę „dzikiego Zachodu”. Kandydat na księdza napisał do obu seminariów, ale to do Łodzi wysłał niezbędne dokumenty. – Tymczasem z Łodzi przyszła odpowiedź po 7 tygodniach – negatywna, a z Wrocławia nadeszła już po 2 tygodniach: „proszę przyjechać na rozmowę wstępną z dokumentami”. Było sporo zachodu, by je odzyskać. Gdy się udało L. Czaja wyruszył do Wrocławia na rozmowę z rektorem tutejszego seminarium ks. Józefem Marcinowskim. Rektor nie powiedział ani kategorycznie „nie”, ani „tak”, ale stwierdził, że nie może sam podjąć decyzji ze względu na wiek kandydata.
Wrocław, 16.01.2018. Kaplica w kurii, ks. inf. Leon Czaja obchodzący 60-lecie kapłaństwa. Agata Combik /Foto Gość– Napisał do mnie potem do domu, że podtrzymuje swoją propozycję odłożenia rozpoczęcia studiów na 2-3 lata… Na maniaków jednak nie ma lekarstwa, odpisałem więc, że dziękuję za radę, ale skoro ksiądz rektor mi wstępnie obiecał, to przyjadę – wspomina kapłan. – Odbiór listu potwierdził ks. Gawlik, zastępujący w czasie wakacji księdza rektora. Radził, by dostosować się do rady rektora. Ja jednak przyjechałem.
Okazało się, że i we Wrocławiu jest tłoczno. „Nie ma miejsca, może go w infirmerii położymy…?” – zaproponowała dyżurująca na portierni siostra Ludwika. I tak się stało. Kleryk rozpoczął swoją formację w infirmerii – by dopiero potem, po zwolnieniu się miejsca, zamieszkać z innymi.
Co ciekawe, owa infirmeria raz jeszcze przewinęła się przez kapłańskie dzieje ks. Leona. – Jako neoprezbiter byłem przez 2 lata prefektem w seminarium – mówi. – Akurat rozpoczynała się pierwsza seria rekolekcji kapłańskich, które miał poprowadzić bp Karol Wojtyła. Zgłosiło się mnóstwo księży, wszystkie miejsca były zajęte. Bp Kominek przyszedł kilkanaście minut przed planowanym rozpoczęciem i mówi: „niech ksiądz poczeka na portierni, bp Wojtyła zawsze się spóźnia. Ja rozpocznę za niego nabożeństwo”. Zostałem więc na portierni. Za jakieś pół godziny widzę wchodzącego księdza – odzianego w pelerynę, jakby z sierści wielbłądziej, niczym św. Jan Chrzciciel. Mówi, że na rekolekcje przyjechał. „Zgłaszał się ksiądz?” – pytam. „Nie, nie zgłaszałem, a to było obowiązkowe?” „Może nie bezwzględnie, ale dziś mamy taką sytuację, że nie mamy ani jednego wolnego miejsca”. „Co się stało?” „Biskup Wojtyła przyjął zaproszenie, by odprawić rekolekcje, i efekt jest taki, że seminarium jest pełne”. „To co, muszę wrócić do siebie?” – mówi. A ja wtedy: „Księże, mamy w infirmerii wolne miejsce”. On: „Dobrze, mogę pójść do infirmerii”. „Czy mogę prosić o Księdza godność, żebyśmy zapisali?” „Karol Wojtyła jestem”.
Młodemu kapłanowi „odebrało mowę”. A wydarzenie to zostało zapamiętane. Młodszy brat ks. Leona Czai, wyświęcony na kapłana w Tarnowie już za pontyfikatu Jana Pawła II, na 10-lecie święceń pojechał z kolegami do Rzymu. Po Mszy św. odprawionej w kaplicy papieskiej każdy z przybyłych księży był przedstawiany papieżowi. „A ksiądz ma brata w seminarium we Wrocławiu?” – zapytał Jan Paweł II, gdy usłyszał nazwisko „Czaja”. „Tak”. „To niech go ksiądz pozdrowi i przypomni, że papieża nie chciał przyjąć w seminarium”.
Ksiądz infułat zetknął się z Ojcem Świętym także podczas Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego we Wrocławiu, a dużo wcześniej – jeszcze przed wyborem na Stolicę Piotrową – podczas studiów w Rzymie. Mieszkał wówczas w Kolegium Polskim, gdzie podczas sesji Soboru Watykańskiego II zatrzymywali się niektórzy ojcowie soborowi. Pewnego razu abp Karol Wojtyła gościł tam akurat w dniu swoich imienin. Młodzi księża złożyli mu życzenia, śpiewając dość nietypową jak na tę okazję, żartobliwą piosenkę: „zapamiętaj sobie, jaki taki coś się klechom dał we znaki, choćbyś im prałata dawał, już nie weźmiesz nas na kawał”. – Abp Wojtyła szczerze nam za ten śpiew podziękował, ale obecni w Kolegium mieli miny niemal jak żona Lota zmieniona w słup soli – wspomina jubilat. Nie obyło się bez wyrzutów i oskarżeń, że zachowali się jak sztubaki.
Świecenia kapłańskie przyjął ostatecznie diakon Leon 16 lutego 1958 r., w niedzielę tuż po swoich urodzinach, przypadających 10 lutego. Pierwsze dwa lata po święceniach kapłańskich wypełniła księdzu Czai posługa prefekta w seminarium. Następnie rozpoczął na KUL-u studia z teologii pastoralnej – by po roku, po uzyskaniu paszportu, kontynuować naukę w Rzymie. W tym samym czasie do Wiecznego Miasta pojechał również ks. Józef Pazdur. Przyszły biskup zgłębiał teologię moralną, ks. Czaja poświęcił się liturgice. Spędził w Rzymie 5 lat – najpierw uzyskując licencjat z teologii, następnie doktorat w Papieskim Instytucie Liturgiki w Rzymie. – Pisałem o tajemnicy Wcielenia w świetle określonych źródeł, dotyczących głównie rzymskiej liturgii. Temat wymagał zgłębienia wielu pism z dziedziny patrystyki, patrologii – mówi ks. L. Czaja. – Tajemnicy Wcielenia ojcowie Kościoła poświęcali dużo uwagi. Ukazywali, co uzyskała natura ludzka dzięki temu, że przyjął ją Syn Boży, identyfikując się z całym rodzajem ludzkim. Natura ludzka została przez Niego uświęcona. My ją tu „nosimy”, ale ona – dzięki Chrystusowi – już jest w niebie. Doświadczyła zmartwychwstania, wniebowstąpienia... Wcielenie otwiera przed nami niezmierzone perspektywy.
Po studiach w Rzymie kapłan rozpoczął niespełna 3-letnią posługę jako wikariusz w parafii katedralnej. Katechizował klasy 7 i 8 – wówczas już w salkach parafialnych. Wcześniej, jeszcze jako diakon oczekujący na święcenia, uczył religii w szkole podstawowej znajdującej się na terenie ówczesnej parafii dominikańskiej.
Pamięta stamtąd pewną niezwykle pilną uczennicę. „Dlaczego ksiądz mnie nie dopuści do Pierwszej Komunii Świętej?” – zapytała kiedyś. „A kto ci tak powiedział?” – zdziwił się katecheta. „Jeszcze mnie ksiądz ani razu nie pytał…” „Ja po oczach widzę, że jesteś przygotowana”. Dziewczynka wspomniała jednak, że tato w domu wciąż dowiaduje się, czy ksiądz ją już pytał. W takiej sytuacji ks. Leon umówił się z uczennicą na odpytywanie. „Ale niech mnie ksiądz na poważnie pyta” – zażądała, uznając pierwsze pytania za zbyt łatwe. „A to pytanie jest źle postawione, w katechizmie jest inaczej” – stwierdziła po chwili; a potem, wobec kolejnych usiłowań kapłana: „Czy ksiądz myśli, że jest w tym katechizmie pytanie, na które nie odpowiem”? „Mam wrażenie, że nie znajdę takiego” – przyznał.
Dalsza rozmowa wykazała, że zna świetnie katechizm dzięki tacie, który wieczorami odpytuje ją na wyrywki. Co ciekawe, tato był pracownikiem wojewódzkiego komitetu PZPR we Wrocławiu... Z czasem dziewczynka poprosiła, by ks. Leon pomógł jej rodzicom w zawarciu ślubu kościelnego. Po rozmowie z mamą udało się do tego doprowadzić – z dala od Dolnego Śląska, by ojca nie spotkały szykany w pracy.
Przez długie lata ks. L. Czaja wykładał liturgikę w seminarium wrocławskim. Każdą z pełnionych funkcji traktował bardzo poważnie – stawiał więc przed uczniami określone wymagania. Chętnie pisali u niego prace magisterskie. Już jako początkujący wykładowca miał zawsze od 15 do 25 seminarzystów przygotowujących ją pod jego kierunkiem. Był w tym gronie także ks. Aleksander Radecki, wikariusz biskupi ds. duchowieństwa, który wspomina cenne wskazówki metodologiczne liturgisty. Dodaje, że obecność powszechnie szanowanego kapłana była przez długie lata czymś oczywistym dla kolejnych pokoleń kleryków (i nie tylko). – Kiedyś, na św. Mikołaja, przygotowali żartobliwą scenkę na ten temat: wykopano mumię sprzed 3 tys. lat, a ona przemówiła: „A ks. Czaja jeszcze uczy?” Było to powiedziane z wielką życzliwością i respektem – dodaje.
– Czas pracy w seminarium (prawie 30 lat) wspominam z wielką sympatią; podobnie jak zajęcia na studium katechetycznym – mówi jubilat, opowiadając mnóstwo anegdotek z tego okresu. Opowiada, jak mobilizował matkę prowincjalną jednego ze zgromadzeń zakonnych, by stworzyła siostrom warunki do nauki. Pamięta też pielęgniarki, które były bardzo gorliwymi studentkami. Tłumaczyły, że pacjenci często proszą je o rozmowy na tematy religijne.
W 1970 r. kapłan rozpoczął pracę w kurii – najpierw w Wydziale Duszpasterskim, jako sekretarz. – Jeśli ktoś myśli o zatrudnieniu w takim miejscu w kategoriach kariery, to może szybko się rozczarować – dodaje. Pracy miał od początku mnóstwo – zwłaszcza, że dyrektor Wydziału bp Paweł Latusek miał bardzo słabe zdrowie i trzeba było przejmować od niego różne obowiązki. – Wiedziałem, że w ciągu 24-godzinnej doby muszę mieć wydajność właściwą dla 33 godzin – mówi. – Początkowo mieszkałem jeszcze w seminarium. Kiedy rano siostra przychodziła posprzątać, zdarzało się, że najpierw trzeba było „posprzątać” mnie – gdy ze zmęczenia zasypiałem w drodze do łóżka...
Kiedy zmarł ks. Stanisław Pietraszko (10. 01. 2003 r.), ks. Leon Czaja został w jego miejsce kanclerzem wrocławskiej kurii. – Byłem kanclerzem przez prawie 10 lat, potem zacząłem sprawować funkcję kanclerza wikariusza generalnego – dodaje. Do dziś pełni posługę wikariusza generalnego, w wielu sprawach służąc swym doświadczeniem wrocławskiemu Kościołowi.
Zapytany, co – z perspektywy 60 lat kapłaństwa – radziłby chłopakowi, który zastanawia się nad pójściem do seminarium duchownego, odpowiada, że zachęcałby do zastanowienia się nad intencją, motywacją. – Zapytałbym go, czy wierzy, że źródłem jego pragnienia kapłaństwa jest Bóg. Czy uczestniczy w niedzielnej, świątecznej Eucharystii tylko dlatego, żeby nie popełnić grzechu? Czy bywa w kościele częściej niż w niedziele? Dlaczego? – mówi jubilat.
– Ks. infułat Leon Czaja jest człowiekiem wielkiej prawości, umiłowania Kościoła, głębokiej wiary i skromności (to prawdziwy „cud”, że dał się namówić na rozmowę!) – podkreśla ks. A. Radecki. – Jest niezastąpiony przy „gaszeniu” rozmaitych pożarów, gdy na przykład do kurii przychodzą z pretensjami ludzie pełni gwałtownych emocji. Jego siłą jest wielki spokój. Ks. infułat jest takim łącznikiem między różnymi pokoleniami kapłańskimi; człowiekiem, który potrafi spojrzeć na wiele problemów z perspektywy ogromnego doświadczenia, wiedzy nabywanej latami.