Rozważanie z cyklu "Nim rozpocznie się niedziela" na 30. niedzielę okresu zwykłego przygotował o. Oskar Maciaczyk OFM, duszpasterz akademicki.
Sytuacja ta może być przygnębiająca dla tego, kto naprawdę się stara. Może ktoś właśnie walczy o to, żeby poświęcić Bogu swoje życie choćby w jakimś fragmencie, w jakimś malutkim kawałku i już uzna się za bohatera w sferze religijnej. Może ktoś właśnie walczy o to, żeby choć trochę czasu zwariowanego życia wykroić na modlitwę. Może ktoś resztkami sił, jakby na oparach, stara się zachować twarz religijnego człowieka. A tu nagle Jezus mówi, że Boga należy kochać nie wycinając jedynie kawałek życia, nie przeznaczając jedynie troszeczkę siebie, nie resztkami sił, ale - uwaga - "Całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem". Jezus odpowiada, co jest najważniejsze w Prawie. Najważniejsza jest miłość i to nie na pół gwizdka, a wyrażająca się całym sobą.
Jezus nie chce przygnębić tych, którzy nie potrafią w miłości do Boga być maksymalistami, a pozostają jedynie w swojej ocenie religijnymi bohaterami, dając jedynie troszeczkę. Jezus już w tym samym zdaniu, w którym mówi o miłości do Boga, przywołując oczywiście słynną starotestamentalną frazę, wypowiada: "Będziesz miłował Pana Boga swego". Proszę zauważyć, że nie powiedział: "Będziesz miłował Pana Boga", ale dodał "swego". Zadaję sobie zatem pytanie, czy kocham Boga swego? Od razu nasuwa się pytanie, jak rozumieć to, że Bóg może być swój. Jaki jest mój Bóg? I czy w ogóle ten Bóg jest mój? Czy ja uznaję Go za Boga mojego?
A może właśnie przeszkodą w całkowitym powierzeniu swojego życia Bogu, przeszkodą w byciu maksymalistą w miłości do Niego jest to, co niesie ze sobą to jedno słowo? "Swego". Może być tak, że ktoś boi się o Bogu powiedzieć "swego", bo w jego głowie zapisany został fałszywy obraz Boga i fałszywy obraz Jego miłości. Jak mogę kochać całym sobą kogoś, kto jest tyranem, wciąż kontrolującym mnie policjantem, zupełnie nie interesującym się mną, rzekomo kochającym ojcem? Albo jak ktoś może uznać sformułowanie "Boga swego", skoro dla kogoś to nie jest swój Bóg, nie jest jakby oswojony, czyli nie udało się stworzyć przyjaznej relacji i brakuje bliskości. Ktoś powie, to nie jest mój Bóg, to jest ich Bóg. Dla mnie to nie jest bliski Bóg, to jest bardzo daleki Bóg.
Jeżeli słuchacz Jezusa czuje niepokój w momencie, kiedy Ten mówi: "Kochaj Boga swego", a zwłaszcza, kiedy pada słowo "swego", to znaczy, że zaistniała potrzeba uzdrowienia przyjęcia Boga prawdziwego, takiego, jakim On naprawdę jest. Bóg najbardziej objawił się człowiekowi przez swojego Syna. Jezus Chrystus pokazał najdobitniej, o co chodzi z tą miłością Boga do człowieka. Niejeden raz Jezus grzesznikowi odpuścił grzechy i dał kolejną szansę. Ta miłość ukazała się najdobitniej przez pokorne przyjęcie krzyżowej śmierci. Zrobił to, bo ukochał człowieka. Bóg jest właśnie taką Miłością. Tę Miłość trzeba nam poznawać. Tej Miłości mamy się uczyć i jej doświadczać. Na tę Miłość mamy odpowiadać swoim kochaniem całym sobą. Jeżeli będę chciał osobistej relacji z Bogiem, jeżeli będę budował z Nim przyjaźń, jeżeli będę chciał poznawać wciąż Jego prawdziwą twarz, to będę mógł ze spokojem w sercu powiedzieć za św. Tomaszem: "Pan mój i Bóg mój". Ze spokojem w sercu przyjmę również przykazanie miłości: "Kochaj Boga swego".