Kilkadziesiąt osób w poniedziałek 26 października stanęło w drzwiach katedry wrocławskiej w czasie, gdy tłum zwolenników aborcji przechodził przez Ostrów Tumski.
Skrzykują się w mediach społecznościowych w reakcji na profanacje, akty wandalizmu kościołów, łamanie prawa przez uczestników protestów "pro choice". We Wrocławiu utworzyła się grupa ludzi, którzy monitorują działania zwolenników aborcji i pilnują, by nie dochodziło do niszczenia świątyń.
Tak też było wczoraj późnym popołudniem pod archikatedrą wrocławską. Wiedząc, że obok niej przejdzie tłum agresywnych i zdenerwowanych manifestantów, grupa chętnych katolików zebrała się na modlitwie i by w przypadku dewastowania kościołów Ostrowa Tumskiego zareagować.
- Dowiedziałem się o tej akcji od kolegi, który już w niedzielę przebywał pod katedrą. Zapytał mnie, czy z nim nie pójdę tym razem. Zgodziłem się. Ogólnie nie angażowałem się w spór na temat wyroku Trybunału Konstytucyjnego, ale gdy w niedzielę zobaczyłem, że frustraci atakują kościoły, postanowiłem, że nie będę bierny. Jestem wierzącym człowiekiem i nie mogę znieść, gdy ktoś niszczy przybytek Boży. Próbuje wtargnąć do kościoła i w wulgarny sposób przeszkadza w nabożeństwie. Rażą mnie te przekleństwa i prowokacje. Zostałem tak wychowany, by w krytycznym momentach bronić naszego dziedzictwa - mówi 20-letni Adrian Szum, student ratownictwa medycznego.
Na Ostrowie Tumskim oraz przy innych kościołach Wrocławia spędził ponad 4 godziny. Kiedy wraz z grupka kilkudziesięciu osób odmawiał różaniec pod katedrą, dwa rzędy policji oddzielały go od manifestujących, którzy przez długi czas wykrzykiwali z agresją niecenzuralne hasła.
- Odmówiliśmy wszystkie cztery części Różańca na głos, zaśpiewaliśmy "Te Deum", "Bogurodzicę" i "Boże coś Polskę". A ludzie przechodzili obok nas, wyzywali, obrażali, prowokowali, przekrzykiwali nas. Co jedna grupa przeszła, pojawiała się następna. Widziałem takie transparenty jak m.in. "Jezu, ufam sobie". Opuściliśmy nasz posterunek dopiero, jak już nikogo nie było - relacjonuje Adrian.
W czasie całego zdarzenia manifestanci zaczęli wchodzić na figurę Matki Bożej, stojącą przed głównym wejściem do katedry, "ozdabiali" ją wieszakami, parasolką i naklejkami. Wierni zgłosili to obecnym funkcjonariuszom, którzy na początku zlekceważyli sprawę, ale gdy grupka naciskała i sama chciała odsuwać ludzi od figury, policja wówczas zareagowała.
Miłosz Tamulewicz jest współzałożycielem grupy, która chce bronić kościołów przed wandalami.
- Cieszy mnie, że dołączyli do naszej modlitwy spontanicznie inni wierni, nie tylko ci, którzy zgadali się przez Facebooka. Przychodzimy pod kościoły w centrum Wrocławia tam, gdzie mogą być miejsca zapalne np. kościół dominikański, garnizonowy, uniwersytecki, na Piasku, czy właśnie katedra. Myślę, że gdyby nas tam nie było we wtorek po południu, katedra mogłaby ucierpieć i zostać pobazgrana - stwierdza 29-latek.
Jego zdaniem, zdecydowaną większość protestujących tworzą dziewczęta w wieku licealnym i pierwszych lat studiów. Miały ze sobą wieszaki, parasolki, nalepki, plakaty i znicze. To wszystko zostawiali i umieszczali w różnych punktach Ostrowa Tumskiego.
Grupka katolików po całej manifie sprzątała przez godzinę okolice katedry. - Wieszaki nie mieściły się do śmietników - mówi Miłosz. - Zebraliśmy z sześć worków różnych śmieci. Najbardziej oblepiony był płot pod kolegiatą świętokrzyską. Na początku też policjanci nie pozwalali nam oczyszczać pomników, które były bardzo oklejone. Mówili, że obawiają się, że je zniszczymy, ale później, gdy zobaczyli, że robimy to sensownie, mogliśmy spokojnie porządkować Ostrów, który był bardzo zaśmiecony - dodaje Adrian.
Uczestnicy modlitwy i sprzątania podkreślają, że nie dążą do konfrontacji ani nie chcą prowokować strony przeciwnej.
- Przypominają mi się słowa Winstona Churchilla: "Mieli do wyboru wojnę lub hańbę, wybrali hańbę, a wojnę będą mieli i tak". Moment na rozmowy i dywagacje minął, kiedy lewicowi aktywiści przekroczyli granice atakując i dewastując kościoły. Jesteśmy gotowi bronić naszych świętości. Będziemy starali się po prostu tego pilnować. Nie reagujemy agresją na agresję, ale tu chodzi o obecność. Druga strona musi widzieć, że nie pozwolimy bezcześcić tego, co dla nas ważne - uzasadnia M. Tamulewicz.
Adrianowi udało się pod kościołem garnizonowym porozmawiać z jedną z uczestniczek manifestacji proaborcyjnej.
- Tłumaczyłem, że rozumiemy ich sprzeciw i inny światopogląd. Różnimy się i to nam nie przeszkadza, ale nie pozwolimy niszczyć kościołów. Przyjęła to ze spokojem. Myślę, że nie wszyscy, którzy tak śmiało kroczą w tym tłumie, są antykościelni. Po prostu dają się ponieść emocjonalnej narracji - opowiada ceremoniarz.