Pamiętam, że wtedy w duchu powiedziałem do niego: "Ja na ziemi tak długo żyję, czynię akty pokutne, modlę się, a ty, mały spryciarzu, ot tak sobie wyprzedziłeś mnie w wędrówce do Boga" - wspomina Dariusz Ważny.
Aron, syn Niny i Dariusza Ważnych, urodził się 13 marca tego roku. - Był piękny i spokojny niczym anioł, a po godzinie spędzonej z nami udał się do domu Ojca - wspomina dzisiaj Dariusz. Arona zobaczyli też jego bracia. Cała rodzina zdążyła go na świecie przywitać i pożegnać się z nim.
- Przyszedł delikatnie, kwiląc cichutko, jakby chciał powiedzieć: "Witaj, mamusiu, cieszę się, że mogę cię zobaczyć...". Tak mocno go tuliłam i dziękowałam, że dzielnie walczył do końca, że doczekał spotkania z nami. Przez łzy powtarzałam, jak bardzo go kocham - mówi Nina.
- Oczywiście, że po ludzku żal nam było się z nim rozstawać, ale jednocześnie w sercu czułem radość i pokój, bo mimo że żył tak krótko, wyprzedził nas wszystkich w drodze do nieba, czyli do królestwa, które zostało nam przeznaczone. Tak sobie wtedy pomyślałem i w duchu powiedziałem do Arona: "Ja na ziemi tak długo żyję, czynię akty pokutne, modlę się, a ty, mały spryciarzu, ot tak sobie wyprzedziłeś mnie w wędrówce do Boga" - opowiada wrocławianin.
O tym, jak ważne okazuje się hospicjum perinatalne, Nina i Dariusz wiedzą już doskonale.
- Dzięki hospicjum wszystko było doskonale zaplanowane, Aron został ochrzczony przez tatę i zabrany na spotkanie z rodzeństwem. W jednej sali, tak spragnieni spotkania, czekali starsi synowie, którzy serdecznie powitali braciszka. Bezcenne chwile, które zostaną z nimi do końca życia - stwierdza żona i matka.
- Wraz z żoną staliśmy się żywym świadectwem, że warto ciążę doprowadzić do końca i pozwolić się dziecku narodzić oraz skorzystać z pomocy hospicjum. Naszemu synowi nie dawano szans na to, iż dotrwa do porodu. Ale żona zawsze miała świetną opiekę pomimo zagrożenia ciąży z powodu licznych powikłań związanych ze zdrowiem naszego dziecka - uzupełnia mąż i ojciec.
W trzecim miesiącu ciąży poznali diagnozę, która była jak wyrok śmierci. Iniencephalia. Rzadka choroba. Nawet lekarze niewiele o niej wiedzieli. Zaczęły się poszukiwania informacji na ten temat i rozpacz - co teraz robić? Lekarze jasno dali rodzicom do zrozumienia, że można w takiej sytuacji dokonać aborcji, o czym w ich przypadku nie było mowy.
- Oczywiście w tym przypadku terminacja ciąży okazała się jak najbardziej wskazana. Lekarz uważał, że ciąża i poród może zagrażać mojemu życiu. Jak mogłam skazać to maleństwo na śmierć? Czy to nie byłoby tchórzostwem? Kiedy wydawało się, że zostaliśmy z tym wszystkim sami, na pomoc przyszli wspaniali ludzie z hospicjum. Wystarczył jeden mój telefon do nich, aby już nazajutrz dotarł do mnie pakiet pomocy nie tylko lekarskiej, ale przede wszystkim duchowej - przyznaje Nina.
- To nie my decydujemy o życiu, tylko Pan Bóg. Przez cały okres ciąży moja żona była objęta całodobową opieką. Na bieżąco komunikowała się z lekarzami, położnymi i innymi specjalistami. W ramach hospicjum do dyspozycji w czasie ciąży, jak i po niej, jest nawet psycholog czy ksiądz. Z ich pomocy zawsze mogliśmy korzystać, nie tylko żona, ale również ja i nasi synowie - stwierdza Dariusz Ważny.
Podkreśla, że przez specjalistów z hospicjum byli przygotowywani na różne sytuacje podczas ciąży, porodu czy też po narodzinach dziecka. Aron przyszedł na świat przez cesarskie cięcie. Urodził się z niewykształconymi płucami. Ojciec ochrzcił syna i nadał mu imię.
- Muszę to wyraźnie wypowiedzieć: hospicjum perinatalne tworzą anioły w osobach lekarzy, pielęgniarek, położnych. Dziękuję także wszystkim zaangażowanym w modlitwę. Ich wiara bardzo wspomogła nas w tym czasie i dodawała sił. Aron, gdy był jeszcze w brzuszku mamy, poruszył wiele serc, a wiele osób modlących się za niego i za nas przybliżyło się do Boga. Ich wiara została umocniona. Choć syn żył 9 miesięcy pod sercem mamy i godzinę na świecie, przysłużył się ludziom bardziej niż ja przez całe moje życie. Stał wielkim narzędziem w rękach Boga - tłumaczy Dariusz.
- Każda minuta po porodzie była cenna. Kiedy tuliłam synka w ramionach, chciałam, aby czas się zatrzymał. Serduszko gasło, a ja wiedziałam, że on lada moment będzie w domu Boga, że mój mały aniołek od teraz będzie się mną opiekował. Mimo wielkiego bólu i rozpaczy, w głębi serca byłam szczęśliwa, bo wiedziałam, że tam, dokąd idzie, kiedyś i my dojdziemy - mówi matka.
Doświadczyła miłości, która jest w stanie przetrwać wszystko, miłości, która koi ból. Matczyna miłość jest w stanie "góry przenosić". Dzisiaj dziękuje Bogu za to przeżycie, że pozwolił jej trzymać w ramionach syna - choć po ludzku wydaje się, że krótko.
- Nade wszystko dziękuję Mu, że miałam czas, aby przygotować się na przyjście mojego małego wojownika. Jestem także wdzięczna mojemu mężowi, który był dla mnie największą podporą, któremu mogłam wypłakać się w rękaw, ponarzekać i czasami pomarudzić - stwierdza Nina.
Świadectwo Arona rozkwitło dobrem w wielu ludziach niczym laska Aarona w Arce Przymierza. Teraz rodzina ma swojego orędownika w niebie. Małżeństwo Dariusza i Niny nie ukrywa, że zostało profesjonalnie i właściwie przygotowane na cały przebieg wydarzeń przez hospicjum. Pomogła także wiara i świadomość, że Aron po śmierci będzie naprawdę szczęśliwy u Boga, bo jest święty.
To nie oznacza, że nie było bólu i żalu. Po ludzku człowiek chciałby, aby dziecko żyło przy nim jak najdłużej, ale nie on jest panem życia i śmierci.
- Bardzo ważne okazuje się informowanie ludzi, że nikt w takiej sytuacji, jak my, nie zostaje pozostawiony samemu sobie - chyba że na własne życzenie. Długo zastanawialiśmy się z małżonką, czy przekazać nasze świadectwo dalej, ale wobec tej napiętej w kraju atmosfery wokół aborcji stwierdziliśmy, że nie możemy trzymać tego tylko dla samych siebie. Być może nasz przypadek był Bogu potrzebny na obecny czas - puentuje Dariusz.
Małżeństwo wciąż powtarza słowa Hioba: "Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione!".