Nowy numer 11/2024 Archiwum

Nie możemy się pogodzić z wulgaryzmami na ulicach

O tym, dlaczego powstał apel kobiet Solidarności Walczącej, opowiada Małgorzata Suszyńska, opozycjonistka, wrocławianka odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Maciej Rajfur: Apel kobiet Solidarności Walczącej jest konkretną odpowiedzią na ostatnie protesty w związku z aborcją. Myśli Pani, że tego typu inicjatywy, jak Wasza, mogą coś zmienić?

Małgorzata Suszyńska: Nie chodzi o to, żeby zrobić na siłę coś spektakularnego. Chcemy dać impuls innym ludziom do tego, byśmy nie dali się zakrzyczeć, nie chowali się ciągle w domach. Na pewno każdy z nas może i ma prawo mówić, jaki ma stosunek do zachowań ze strajku, co myślimy i jakie są nasze poglądy. Ulica zaczęła krzyczeć wulgarnie, a myśmy byli cicho.

Widziała Pani strajk na żywo?

Oczywiście i osobiście byłam zażenowana oraz zdruzgotana tym, co tam słyszałam. Chciało mi się płakać i kiedy weszłam do domu, po prostu się rozpłakałam. Zobaczyłam zaprzeczenie wielu rzeczy jednocześnie, o które walczę swoją postawą przez wiele lat. Przede wszystkim wulgaryzm i ataki na Kościół. Nie mogę się z tym pogodzić. Wiele osób, które podobnie do mnie, nie zgadzały się na taką formę wyrazu, nie mówiły o tym, przychodziły do domu i po prostu się w nim zamykały.

Trudno byłoby jednak zakrzyczeć taki tłum.

To prawda. Żeby być usłyszanym przez krzyczących trzeba krzyczeć, a krzyk jest słabością. Człowiek, który zna, głosi prawdę i jest o niej przekonany, nie musi krzyczeć. Prawda nie jest krzykliwa.

Wasz apel pokazuje, że miarka się przebrała?

Nie do końca. Strajki przecież zaczęły się wyciszać, niemniej musiałyśmy i tak zająć stanowisko, żeby choćby w ten sposób pokazać nasz głos.

Często słyszę, że ci młodzi ludzie kroczący w proteście, szczególnie nastolatki - to pokolenie stracone pod względem wartości chrześcijańskich i patriotycznych. Zgadza się z tym Pani?

Nigdy ode mnie Pan nie usłyszy, że ktokolwiek jest stracony. To biedna zmanipulowana młodzież. Musimy pamiętać, że młodzież z natury rzeczy lubi się buntować, dlatego nie będzie prorządowa. Filozofię "róbta, co chceta" wmawiano im przez wiele lat i zbieramy tego owoce. Uczeń ma być w szkole ważniejszy od nauczyciela w takim w sensie, że uczniowi wolno wszystko. Nagle nastała pandemia, nuda, a tutaj pojawiła się możliwość spotkania i wykrzyczenia. Dzisiaj już widzimy, że młodzi po części zorientowali się, iż była to próba wykorzystania ich naiwności oraz młodości, dlatego na początku lgnęli do protestów, ale to szybko stało się nudne, wiec przestali.

To ciekawe socjologicznie, ale i niezwykle smutne, że pokolenie Jana Pawła II wychowało pokolenie, które nie tylko lekceważy naukę papieża Polaka, ale jeszcze go atakuje i znieważa.

Nie lubię tego określenia - pokolenie JP2. Uważam, że nie ma czegoś takiego. Abstrahując jednak od tego, rzeczywiście w procesie wychowania moje pokolenie przegapiło coś ważnego - czas, który dawaliśmy młodym, a może którego właśnie nie dawaliśmy. Rodzice wracają o godzinie 18 albo i później do domu, bo pracują w korporacjach, dzieci siedzą przed komputerami i smartfonami. Współcześnie mamy do czynienia z młodzieżą wychowaną na grach komputerowych i internecie. Zostały zniszczone autorytety, a co gorsze - nie wiadomo, gdzie ich szukać. Nie wyobrażaliśmy sobie kilka lat temu, że ktoś się ośmieli zniszczyć autorytet Jana Pawła II, a to się właśnie dzieje.

Ma Pani jakąś receptę na taki stan rzeczy?

Modlitwa to podstawa. Ale poza tym uważam, że jako dorośli nie powinniśmy się obrażać w tym momencie, ale rozmawiać z młodymi i być z nimi. Ratować zaniedbaną sytuację. Wymagajmy o nich. Od młodzieży się dotychczas nie wymagało. Widzę to w swojej pracy w Stowarzyszeniu "Odra-Niemen", że wbrew pozorom młodzi chcą, by od nich wymagać. Tak naprawdę każdy tego chce. Człowiek jest stworzony do działania, do tworzenia.

Chciałem jeszcze wrócić do języka ulicy, języka protestów i ogólnie języka współczesnej młodzieży. Te zmiany w stronę wulgarności zachodzą naprawdę szybko.

Od kiedy pamiętam walczę z językiem wulgarnym i z przekleństwami. Nigdy się z tym nie pogodziłam. I widzę u młodych reakcję na moją reakcję. Jak ktoś się zapomni i przeklnie przy mnie, wie, że powinien przeprosić, a to już dla mnie dużo, to już coś. Ważne jest, żeby wiedzieć, że robi się źle. A czasem nawet nie ma tej świadomości. Konsekwentnie upominam młodych w przestrzeni publicznej. Na ulicy, czy w tramwaju. Nie mogę przejść obojętnie. Bywa, że patrzą jak na dziwoląga, za drugim razem coś odburkną, ale za trzecim przestaną. Więc to nie jest tak, że oni nie reagują. Pojawia się zdziwienie, ale potem reakcja.

A nie można po prostu się pogodzić z tymi zmianami językowymi?

Ja się nie pogodzę. Moim zdaniem dzisiaj dzieci za mało wychowuje się w domach. Wychodzi brak czasu rodziców dla swoich pociech. Dziecko idzie do szkoły i tam chłonie jak gąbka. A dodatkowo jeszcze spotyka się z rynsztokowym językiem w internecie, który jest nieograniczony. Kiedyś mówiło się, że teatr to kultura. A dziś nawet w teatrze uszy więdną od dialogów aktorskich, już nie mówię o tym, co widzą oczy. Wulgaryzm pojawia wszędzie – w słowie pisanym, w mówionym, w języku coraz bardziej oficjalnym. Nie ma innego wyjścia jak stać nieugięcie na straży i zwracać na to konsekwentnie uwagę.

Ale czy młodzi tego nie lekceważą? 

To się wszystko ze sobą łączy. Autorytety, czas poświęcany dzieciom i potem nauka kultury języka. Dlatego kluczowe okazuje się to, o czym pisałyśmy w apelu kobiet Solidarności Walczącej - pozytywistyczna praca u podstaw. Musimy być jak piec - zawsze można się do niego przytulić i ogrzać, ale nie da się go przesunąć choćby o krok.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy