Nad tym pytaniem zastanawiali się 7 grudnia uczestnicy jednej z debat społecznych organizowanych przez Obserwatorium Społeczne: red. Monika Białkowska, ks. dr Wojciech Sadłoń i red. Marcin Przeciszewski.
Prelegenci rozmawiali o kondycji wiary katolickiej w Polsce, ale także postrzeganiu katolickości i Kościoła katolickiego w naszym kraju.
- Co to w ogólne znaczy katolickość? Z punktu widzenia Katolickiej Nauki Społecznej oznacza powszechność. Zaryzykowałbym tezę, że nie ma czegoś takiego jak katolickie społeczeństwo. Czy istnieją katolickie struktury lub instytucje? Czym w ogóle jest wiara i religijność w społeczeństwie? Ona nie jest cechą instytucji, ale cechą ludzi, charakteryzującą postawy. Czy to nie jest tak, że katolickość ujawnia się po prostu w pewnych momentach? To nie jest raczej cecha statyczna, a dynamiczna. Jakiś ruch, który do czegoś prowadzi i przekracza pewne ramy. Katolickość to otwartość. W tej perspektywie mieliśmy w historii takie momenty, kiedy owa dynamika się ujawniała. Z katolickiej postawy wychodziło pragnienie np. poszukiwania większej wolności jak w czasach komunistycznych - opowiadał ks. Wojciech Sadłoń, dyrektor Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego.
- Zakwestionowałbym pojęcie "Polska katolicka". Uważam, że to mit, który tak naprawdę nigdy w historii nie istniał. Jeśli spojrzymy na Rzeczpospolitą dawną, to najprostsza statystyka pokazuje, że w momencie rozbiorów funkcjonowało u nas 14 tysięcy parafii, z czego 5 tysięcy parafii katolickich, 9 tysięcy grekokatolickich i około tysiąca prawosławnych oraz protestanckich. Polska została zbudowana na pewnym fundamencie chrześcijańskim, ale w całym pluralizmie chrześcijaństwa otwartego na spotkanie z innymi nurtami. Nie można w żadnej epoce mówić o sojuszu ołtarza z tronem. Jedyną stroną w II Rzeczpospolitej, która otwarcie mówiła wyraźnie o Polsce katolickiej była endecja, ale był to zaledwie jeden z nurtów politycznych, który próbował zawłaszczyć wiarę katolicką do swoich celów - stwierdził Marcin Przeciszewski, prezes Katolickiej Agencji Informacyjnej.
- Dzisiaj ludzie już nie przyjmują wszystkiego, co mówi Kościół, i nie reagują na to zawsze entuzjastycznie. Ja w czasie pandemii spotykam się w audycjach na żywo z ludźmi. Rozmawiam z nimi i czytam ich opinię. To nie jest tak, że to nie są katolicy, ale to po prostu katolicy inni niż nam się wcześniej wydawało. Spada zaufanie do Kościoła, ale do Kościoła jako instytucji i mówię to na podstawie swoich dziennikarskich doświadczeń. Czy to jednak oznacza spadek wiary? Ludzie nie przestają wierzyć, ale czują się przez Kościół zdradzeni. I to jest niebezpiecznie, bo może spowodować efekt kuli śniegowej. Za naszym brakiem zaufania do Kościoła może iść brak wiary indywidualnej. Kościół wówczas przestaje być wiarygodny. Jeżeli zaś będzie postrzegany jako kłamca w drobnych rzeczach, to ludzie podważą także jego rolę jako powiernika najważniejszych prawd. Tak może wyglądać ten proces odchodzenia od Kościoła, ale z czasem też od wiary - analizowała Monika Białkowska.
- Zaufanie do Kościoła najwyższe było w 1990 roku, a potem już drastycznie spadało przez cały etap transformacji. Ono nie spadło nagle z poziomu 90 procent. Jeśli chodzi o walec sekularyzacyjny - literatura opisywała to już 30 lat temu. Czy mamy do czynienia w Polsce z tym walcem od roku 2010 czy 2015? Nie sądzę. Niektórzy myślą, że Kościół ma jakąś strategię i realizuje jakiś plan. Rola Kościoła wydaje się nieco inna - nie jest to jednorodna instytucja korporacyjna. Nie da się tego zaplanować - mówił ks. dr Wojciech Sadłoń.
Szerszy obraz debaty i więcej wypowiedzi uczestników znajdziecie w 50. numerze "Gościa Wrocławskiego".