Rozważanie z cyklu "Nim rozpocznie się niedziela" na III niedzielę Adwentu przygotował o. Oskar Maciaczyk OFM, duszpasterz akademicki.
W Kościele nie ma nic ciekawego - ktoś powiedział. Tylko czy w ogóle ten ktoś zobaczył Kościół? Czy ktoś mu pokazał Kościół?
Jedną z naczelnych zasad w retoryce jest być uosobieniem tego, co się głosi. Chodzi o to, by być przekonanym do tego, co się mówi, być autentycznym w tym, co się przekazuje. Przenosząc tę zasadę na grunt głoszenia słowa Bożego, trzeba powiedzieć, że ewangelizator to przede wszystkim świadek. Świadkiem jest ten, który czegoś doświadczył, coś słyszał, coś zobaczył. W trzecią niedzielę Adwentu fragment Ewangelii stawia nam przed oczy postać św. Jana Chrzciciela. Jest on niewątpliwie owym uosobieniem tego, co głosi. Zresztą sam o sobie powiedział, że jest głosem wołającego na pustyni. Głos, choć jest niewidzialny, niesie w sobie konkretną treść. Jan Chrzciciel jest niosącym treść o tym, że Bóg przyszedł na ziemię, że już za chwilę ludzkość Go zobaczy, że jest bardzo blisko.
W czasie rekolekcji dla małżeństw jedna para odważyła się opowiedzieć o trudnej sytuacji, jaka ich spotkała. Mówili o wielkich problemach, które stanęły na ich drodze. Nie chcę tutaj wnikać teraz w szczegóły. Chcę jednak powiedzieć o tym, że z odwagą podzielili się ze słuchaczami tym, że próbowali na różne sposoby rozwiązać problem, wierząc we własne siły. Dopiero kiedy skończyły się już ludzkie możliwości, oddali tę sprawę Bogu w czasie modlitwy i zaczęli płakać, mówiąc wspólnie, że tylko Bóg może im pomóc. Podzielili się w świadectwie tym, że dopiero całkowite oddanie swoich spraw Bogu, zaufanie Mu stało się drogą do cudu. Przecież sam Jezus mówił wiele razy do uzdrowionego człowieka: "Twoja wiara cię uzdrowiła". Po zakończeniu spotkania podeszła do nich osoba, która robiła im wyrzuty, mówiąc: "Dlaczego się chwalicie tym, że jesteście tacy wspaniali, dlaczego z taką dumą opowiadacie, że udało wam się w życiu pomimo trudności?". Głos osoby robiącej takie właśnie wymówki jest może sygnałem, że zbyt mało jeszcze w Kościele jest formacji do zrozumienia, czym jest świadectwo wiary, świadectwo tego, jakich rzeczy może dokonać Bóg w życiu człowieka, jak dzielić się swoim doświadczeniem wiary i jak być odbiorcą świadectwa o Jezusie Chrystusie.
Opowiedziałem historię tego małżeństwa w kontekście wydarzeń znad Jordanu dotyczących Jana Chrzciciela, żebyśmy mogli zrozumieć, że dzielenie się tym, jak doświadczam Boga w swoim życiu, jakich On dokonuje cudów w moim życiu nie jest i nie powinno być wskazywaniem na siebie. Dawanie świadectwa nie jest chwaleniem się, jaki to jestem wspaniały, pobożny, religijny, potrafiący modlić się długo i żarliwie, ale wskazywaniem na Boga, na Jego darmową miłość, hojność, na to, że czyni cuda w naszym życiu. Świadectwo zatem to mówienie nie tyle o sobie, ale o Bogu, który dokonuje wielkich dzieł w życiu człowieka. Takiego właśnie widzimy dzisiaj Jana Chrzciciela. On jest bardzo pokorny. On jest głosem. On tylko niesie treść. Jan chce być niejako niewidzialny, niezauważony. Jan mówi, że "pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u jego sandała" (J 1, 26-27).
Wielu z tych, którzy przyjmowali chrzest z rąk Jana Chrzciciela, stało się później uczniami Jezusa Chrystusa. Szli za Jezusem, słuchali Jego nauk, byli adresatami Jego cudów. To Jezus jest w końcu Bogiem, który przyszedł na ziemię. Jan Chrzciciel potrafi pokornie odsunąć się na bok, zrobić miejsce Mesjaszowi. Czy miał pokusę pychy i zazdrości? Przecież nawet Jezus był kuszony. Może to właśnie tłumaczy, dlaczego Jan Chrzciciel wiódł życie tak bardzo pokutne i postne. Czy właśnie z tego postu nie brała się jego siła do głębokiej pokory wobec Słowa, które głosił? Do końca wytrwał w tej pokorze. Aż do męczeńskiej śmierci za głoszenie Jezusa Chrystusa.
Księża często powtarzają sobie opowiadanie o kaznodziei, do którego po Mszy św. do zakrystii przyszła kobieta, by powiedzieć mu: "Księże, jakże piękna homilia to była. Tylko ksiądz tak potrafi wygłosić". Ksiądz jej odpowiedział: "Wiem, bo już usłyszałem to od razu po kazaniu w pokusie, której doświadczyłem".
Może to jest właśnie porażką we współczesnym przekazywaniu wiary, przede wszystkim dzieciom i młodzieży, że nazbyt wskazujemy na siebie, zamiast na istotę sprawy? Faktem jest, że żyjemy w świecie słupków, wykresów i sprawozdań, na których zapisujemy swoje osiągnięcia, ile sił w to włożyliśmy, ile czasu poświęciliśmy, jakimi efektywnymi środkami i metodami posłużyliśmy się. Za wszystko chcemy być oczywiście zauważeni, pochwaleni, oczekując przy tym niekiedy nagrody w kategorii za najlepszy..., za najbardziej pomysłowy..., za najbardziej nowatorski... Największe rzeczy w życiu duchowym dzieją się jednak w ukryciu, w ciszy, bez splendoru i dodatkowych efektów. Tak właśnie przyszedł Bóg na ziemię.
Dzisiejsze spotkanie z Janem Chrzcicielem powinno zaprowadzić nas wszystkich do zrobienia rachunku sumienia z zaprowadzania drugiego człowieka do Jezusa i zaaranżowania spotkania z Nim. Rodzice są pierwszymi katechetami swoich dzieci. Dorośli przekazują wiarę młodszym. Wszyscy jesteśmy zaproszeni do dawania świadectwa z bycia chrześcijaninem. Co pokazujemy zatem swoim życiem? Jak pokazujemy? Jeżeli ktoś dzisiaj mówi, że w Kościele nie ma nic ciekawego, to rodzi się pytanie, czy w ogóle ten ktoś zobaczył Kościół, czy ktoś mu pokazał Kościół Chrystusowy, w którym żyje sam Zbawiciel.