Rozważanie z cyklu "Nim rozpocznie się niedziela" na Niedzielę Świętej Rodziny przygotował o. Oskar Maciaczyk OFM, duszpasterz akademicki.
Przychodzą do mnie, jako do kapłana i kierownika duchowego, ludzie, którzy opowiadają między innymi o cierpieniu związanym z uzależnieniem od drugiej osoby. Pragną wolności w podejmowaniu życiowych decyzji, swobody w codziennych i prozaicznych wyborach. Pragną wolności, ponieważ obecnie są zakładnikami innych. Niektórzy tak zostali uzależnieni od drugiej osoby, że już może nawet nie wierzą w wolność.
To nie jest rozważanie o wojnie i jeńcach. To nie jest rozważanie o terrorystach i zakładnikach. To jest rozważanie na święto Świętej Rodziny i nie sposób się nie zorientować, że będzie dziś o rodzinie. Może wydawać się mocne, może zbyt mocne, ale tu nie będzie koniecznie o rodzinach, o których dowiadujemy się z doniesień prasowych w dziale „przestępstwa kryminalne”, tu może być o osobach, które dzisiaj wrzucają na portale społecznościowe zdjęcia przytulonych małżonków, zdjęcia całych rodzin na tle choinki, z uśmiechem na twarzy, bo przecież są święta i jest pięknie. Parafrazując Bareję z kultowej komedii „Miś”, chce się powiedzieć: „Jest prawda Facebooka i jest prawda konfesjonału”. I choć ci, którzy odbierają wolność drugiemu człowiekowi, najczęściej tego nie widzą i czują się niewinni, to z kolei ci uzależnieni od innych, manipulowani, dręczeni psychicznie zdobywają się na odwagę rozpocząć o tym mówić właśnie w konfesjonale.
Nie chodzi mi dziś, żeby rezygnować ze „słodkich” świątecznych zdjęć rodzinnych i dzielenia się nimi z innymi dzięki dobrodziejstwu portali społecznościowych. Chodzi mi o to, że może przeczyta ten tekst ktoś, kto jako współmałżonek lub jako rodzic zagalopował się, źle rozumiejąc wartość oczywiście koniecznego w małżeństwie i rodzinie posłuszeństwa. Myślę, że może przeczyta ten tekst ktoś, kto nie potrafi wobec współmałżonka czy całej rodziny przestać stosować ohydną manipulację, szantaż, zniewolenie swoją osobą. Może przeczyta to ktoś, kto nie jest wolny od nieuporządkowanych przywiązań od osób i rzeczy.
Dzisiaj w liturgii czytany jest fragment Ewangelii o przedstawieniu dziecka Bogu przez Maryję i Józefa. Takie było żydowskie prawo. W ósmym dniu po narodzinach ofiarowali dziecko w świątyni. To nie jest przypadek, że w święto Świętej Rodziny Kościół podaje nam ten fragment. Święta Rodzina jest wzorem dla wszystkich chrześcijańskich rodzin. W wydarzeniu ofiarowania Bogu jest coś bardzo ważnego, kluczowego. Maryja i Józef przynoszą do świątyni Jezusa i mają pełną świadomość, że poświęcają Go Bogu. Co zatem robią? Oddają dziecko, a zarazem całą swoją rodzinę Temu, od którego wszystko pochodzi i do którego wszystko zmierza. Oddają dziecko i przez to samych siebie Temu, który jest Panem wszystkiego. Oddają Temu, który pragnie, żeby każdy człowiek był szczęśliwy i wolny. W tym oddaniu jest coś więcej niż osobiste korzyści. W oddaniu jest zamysł realizacji życiowego powołania.
Kiedy na weselu w Kanie Galilejskiej zabrakło wina, Maryja powiedziała: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie Syn”. Maryja chce powiedzieć w obliczu dramatycznej sytuacji braku wina, które staje się symbolem miłości, harmonii, porządku, że posłuszeństwo słowu Bożemu jest drogą do wyjścia z każdej opresji. Cud ten dokonał się na weselu. Ten fakt jeszcze bardziej podkreśla, że w małżeństwie, w rodzinie potrzebne jest „wino”, które jest wynikiem posłuszeństwa słowu Bożemu.
Największym przykazaniem jest kochać Boga, kochać bliźniego jak siebie samego. Jezus nigdy nie zaprzeczył sobą temu przykazaniu, wręcz je wypełnia do końca. Wszystko w swoim życiu podporządkowuje miłości do Boga i człowieka. Posłuszny Ojcu z miłości do Niego i do człowieka oddaje swoje życie. Mistrz – Jezus Chrystus całym sobą uczy swoich uczniów, jak należy kochać, żeby pozostać szczęśliwym i przede wszystkim uszczęśliwić innych. Tam, gdzie ponad wszystko zaczyna się zapatrzenie jedynie we własne interesy, we własne przyjemności i własne szczęście, tam otwiera się droga do tyrani, kłamstwa w żywe oczy, zdrady, upokarzania drugiego. Tam zaczyna się piekło przeżywane najczęściej w największym skryciu. Pokazać łzę, zamanifestować swój ból to w warkoczu dramatu droga do kolejnego cierpienia.
Ile lęku musi być w człowieku, który jako współmałżonek nie potrafi inaczej funkcjonować niż tylko używać manipulacji wobec żony lub męża. Może to jest lęk przed zdjęciem maski, pod którą kryje się brak miłości do samego siebie. Ile braku wzajemnego zaufania musi być w rodzinach, skoro jej członkowie do codziennego życia przenoszą, może nieświadomie, zasady obowiązujące w korporacjach? Żywy duch rodziny wyparty zostaje w końcu mechanizmem licznych trybików od siebie zależnych. Tam, gdzie nie ma już ducha, tam jest agonia. Ile niskiej samooceny i niedowartościowania musi być w człowieku, że potrafi bezpodstawnie oskarżać współmałżonka o zdradę, bo przecież w głowie siedzi jedna myśl, że gdzieś jest lepszy kandydat na męża, gdzieś jest lepsza kandydatka na żonę? Ile niespełnienia musi być życiu rodziców, że zdolni są do uszczęśliwiania na siłę swoich dzieci własnymi pomysłami na ich pasje i zainteresowania, nie mówiąc już o wyborze ich przyszłości?
Są rzeczy, które po prostu się leczy. Trzeba zacząć o tym mówić ze specjalistami. Trzeba pozwolić sobie uznać swoje niedoskonałości i braki, które może są wypierane, zapudrowane sztuczkami powierzchowności i pożądanej w świecie doskonałości. Trzeba zacząć pragnąć wnikać w głąb siebie. Nie dla swojego dobra, ale przede wszystkim z miłości do Boga i drugiego człowieka. Prawda o sobie samym może być powodem bólu i cierpienia. Prawda może być trudna i może nawet zabić. Trzeba spojrzeć na siebie oczami Boga. Spojrzeć oczami Boga, to spojrzeć oczami Jego miłości. To jest spojrzenie, które jest łagodne, przepełnione zrozumieniem, zachęcające do zmiany sposobu życia. To jest spojrzenie uzdrawiające.
Święta Rodzina dokonuje dzisiaj obrzędu przedstawienia dziecka Bogu. Nazywamy to wydarzenie ofiarowaniem Bogu. Oni ofiarują nie tylko dziecko, ale ofiarują wszystko, co stanowi ich życie. Oddają Bogu swoją rodzinę, oddają Bogu siebie. Oddać Bogu rodzinę to znaczy oddać się Jego prawu miłości, Jego działaniu, uzdrawianiu. To znaczy oddać się prawdzie, która zwycięża wszystko.