11 lutego 2006 r. po prawie 21 latach, dokładnie po 7560 dniach od święceń kapłańskich, ks. Andrzej Siemieniewski znowu szedł w procesji z seminarium do wrocławskiej katedry. Za chwilę, z rąk abp. Mariana Gołębiewskiego miał przyjąć sakrę. Jakie doświadczenia ukształtowały przyszłego biskupa?
Jest 61. biskupem pomocniczym w 1000-letniej historii Kościoła wrocławskiego, 10. po drugiej wojnie światowej.
Zobacz zdjęcia:
Przytaczamy wspomnienia – księdza biskupa i innych osób – gromadzone przez GN przed 15 laty:
Pytany wówczas o drogę życia, wspominał: – Chodziłem do przedszkola przy ul. Bartla we Wrocławiu, obok ogólniaka nr 2, do którego później trafiłem. W dziecięcych wspomnieniach utrwalił mi się obraz olbrzymiego podwórka przedszkolnego z ogrodem. Dzisiaj nie wydaje się ono już tak imponujące. Cóż, dorosłe spojrzenie na świat często pozbawia go romantyzmu.
A później przyszedł czas szkoły podstawowej. Uczeń A. Siemieniewski został zapisany do SP nr 36, przy Wybrzeżu Wyspiańskiego (to był stary budynek z piecami kaflowymi) w 1964 r. Wkrótce placówka została włączona do SP nr 12, która w latach powojennych cieszyła się dobrą opinią, gdyż uczęszczało do niej sporo dzieci przedwojennych naukowców, mieszkających w tej dzielnicy. Klasa Andrzeja liczyła 38 uczniów. Ich wychowawczynią była Wanda Marciszewska.
– Nie miałem ulubionych przedmiotów. Wszystkie traktowałem raczej równo, z niewielkim zapałem – wspomina ks. Andrzej – Wyznanie to brzmi podejrzanie, warto więc zajrzeć do szkolnego archiwum. W dziennikach przy nazwisku Andrzej Siemieniewski widnieją głównie piątki i czwórki. No może z językiem rosyjskim było nieco gorzej. I tu znowu zaskoczenie, bo przecież dzisiaj człowiek ten swobodnie włada kilkoma językami… „Jego klasa była wyjątkowo inteligentna, miałam z nimi fizykę – wspomina W. Marciszewska. – Andrzej bardzo dobrze się uczył”.
Był przy tym młodzieńcem z krwi i kości, o czym świadczą oceny z zachowania. Zwykle nauczyciele oceniali je na „bardzo dobre”, ale zdarzały się postawy, po których ogólna ocena ze sprawowania była już tylko „dobra”. Zapewne dlatego, że – jak wspomina W. Marciszewska – „choć miał wielu kolegów, był raczej nieśmiały, delikatny, ale i figlarny”. Potwierdza to również Jadwiga Zięba, mama znanych księży: Macieja i Wojciecha oraz Hani – koleżanki z klasy A. Siemieniewskiego. „Andrzej był nie tylko inteligentny, ale także wesoły i dowcipny” – mówi. Wygląda na to, że nauczyciele nie zawsze nadążali za jego poczuciem humoru…
Licealista
Andrzejowe dzieciństwo zamykało się w dzielnicy, w której mieszkał (parafia salezjańska, pw. NS Pana Jezusa, przy pl. Grunwaldzkim; później przypisano jego ulicę do nowopowstałej wspólnoty pw. św. Michała Archanioła, przy obecnej ul. S. Wyszyńskiego, też prowadzonej przez salezjanów). Nieopodal przedszkola i podstawówki było też Liceum Ogólnokształcące nr 2, do którego trafił w roku 1972. Sporo o tym czasie mówi opinia, jaką LO wystawiło swemu absolwentowi po zdaniu matury w 1976 r. Według dokumentu: „Nauka nie sprawia mu trudności, ale najchętniej uczy się matematyki, fizyki i pokrewnych przedmiotów; logicznie formułuje myśli, poprawnie wnioskuje i ocenia”. Nauczyciele uznali go za najzdolniejszego matematyka w klasie. Andrzej był w Liceum członkiem samorządu klasowego, przewodniczył sekcji turystycznej, prowadził gimnastykę śródlekcyjną.
Po latach ks. A. Siemieniewski przyznaje, że w ogólniaku zaczęły się krystalizować jego naukowe upodobania. Zdecydowanie bardziej wolał rozwiązywanie zadań z matematyki, fizyki niż pisanie wypracowań z j. polskiego. Mimo ścisłego umysłu, lubił też historię. „W matematyce zawsze ceniłem uporządkowanie i logikę – wspomina Biskup nominat. – Fizyka natomiast odzwierciedlała te cechy w świecie realnym”.
Krystyna Szeptunowska, koleżanka z licealnej klasy, zaznacza, że Andrzeja wyróżniała życzliwość wobec tych, którym obce były tajemnice matematyki czy fizyki. – Wielu z nas, szczególnie w klasie maturalnej, jemu właściwie zawdzięcza zwycięskie potyczki z „królową nauk” – opowiada. – Andrzej zachowywał stoicki spokój wobec totalnej ignorancji. Cierpliwie tłumaczył i ... wymagał”. K. Szeptunowska mówi też o jego szczególnej umiejętności śledzenia toku myślowego nauczyciela, nawet wtedy, gdy wydawało się, że myślami jest daleko poza klasą. „Nigdy profesor go nie zaskoczył podchwytliwym pytaniem. Zawsze wiedział, co należy odpowiedzieć” – wspomina.
Student
„Nie wiedziałem, co będę robił w przyszłości – wspomina ks. Andrzej – bardziej chciałem studiować, niż zajmować się konkretną dziedziną”. To dlatego wybrał na Politechnice kierunek Ogólne Problemy Techniki. O studiach niewiele dziś mówi, chętniej opowiada o ludziach, z którymi zetknął się w duszpasterstwie akademickim „Wawrzyny”. Niepostrzeżenie zbliżył się do czasu, kiedy dar wnikliwej analizy otoczenia, zamiłowanie do logiki i precyzji myślenia, miały wydać największe owoce. Wiążąc się z „Wawrzynami”, którym liderował charyzmatyczny „Orzech” – ks. Stanisław Orzechowski, nawet się nie spodziewał, do jakich wniosków dojdzie.
– Zafascynowała mnie osoba ks. S. Orzechowskiego – przyznaje. – Oto przed nami, młodymi studentami stał człowiek otwarty, bez pakietu nieomylnych sądów i opinii, ale nieustannie poszukujący razem z nami sensu istnienia. Jego wiara była dynamiczna, świeża.
Ważną rolę w tych poszukiwaniach odegrała Biblia, którą „Orzech” posługiwał się na co dzień. Po latach jego wychowanek uchwycił się jej równie mocno i skutecznie.
Ścisły umysł Andrzeja nie tylko analizował autentyzm ks. S. Orzechowskiego. Przyszedł czas na przeróżne posługi w DA. Studentowi Politechniki do gustu przypadła pomoc w prowadzeniu katechez. Jedna z nich poświęcona była porównaniu chrześcijaństwa z buddyzmem. Zrobiła na nim tak wielkie wrażenie, że do dziś ją wspomina. Możliwe, że właśnie wtedy zrodziła się jego pasja związana ze zgłębianiem duchowości człowieka.
Bp Andrzej przed 15 laty. Marcin BrackiSeminarium
Pierwszym, z którym podzielił się myślą o kapłaństwie, był „Orzech”. Krótka, rzeczowa zachęta wystarczyła za cały komentarz. – Seminarium odkryło przede mną zupełnie nową rzeczywistość – wspomina ks. Andrzej. – Pierwsza rzecz jaka rzuciła mi się w oczy, to wszechobecny regulamin. Kierował życiem tej społeczności, uczył samodyscypliny.
Ale umysł ścisły przestał mieć wątpliwości, już wiedział czego chce, więc nie koncentrował uwagi na przepisach. Łapczywie chłonął teologię, wnikał coraz głębiej w człowieka. Z fascynacji filozofią chasydów zrodził się temat pracy magisterskiej – „Więź religijna człowieka z Bogiem w świetle filozofii dialogu Martina Bubera”.
Kiedy doszło do tego jeszcze doświadczenie Rochu Światło- Życie oraz Odnowy w Duchu Świętym, zarysowała się pełna wizja płaszczyzny na jakiej powinno się odbywać spotkanie człowieka z Bogiem: otwarty, ufny dialog w klimacie miłości i wolności. Jest w niej też pewność, że konsekwentne, bezkompromisowe kroczenie za Jezusem przynosi owoce.
Palec Boży
Po święceniach w roku 1985, przez dwa lata pracował w parafii pw. świętych Stanisława i Wacława w Świdnicy. 20 tys. wiernych i 6 kapłanów do duszpasterskiej roboty – oto codzienność, w której miał dzielić się z innymi wizją spotkania z Bogiem. – Dużym doświadczeniem była ogromna różnorodność poziomów klas, w których uczyłem katechezy – wspomina.
A później były studia w Rzymie. Kierunek – duchowość – zasugerował mu nieżyjący już rektor Seminarium ks. Józef Majka. – Miał ogromne wyczucie co do zainteresowań studentów – zauważa ks. Andrzej. Po powrocie do kraju w roku 1991 nie wrócił już do duszpasterstwa. Zajął się formacją alumnów, a później już tylko pracą naukową. Ale Pan Bóg nie pozwolił, by zmarnowały się jego bogate doświadczenia związane z Bosko-ludzkim dialogiem.
11 lutego 2006 r. w katedrze wrocławskiej. Przemysław Fiszer /Archiwum GNDialog
Na fali napływających z Zachodu przeróżnych prądów odnowy Kościoła, obok wielkiego ożywienia wiary, sporo też było zamieszania. Modne stało się kwestionowanie Kościoła tradycyjnego, próby budowania chrześcijaństwa poza Nim. Wielu uważało, że skoro Duch Święty może oświecać każdego, to hierarchia nie jest potrzebna. „Byliśmy bandą heretyków – wspomina Jacek Wiszniowski, lider wrocławskiej wspólnoty „Hallelujah”, która przed laty również znalazła się na krawędzi Kościoła. – Nasza fascynacja trendami teologii protestanckiej, błędne rozumienie ekumenizmu, omal nas nie zgubiły”.
To właśnie do wspólnoty „Hallelujah”, dziesięć lat temu kard. Henryk Gulbinowicz posłał ks. A. Siemieniewskiego. Miał stanąć przy młodych ludziach, by pomóc im na nowo odnaleźć się w Kościele katolickim. „Jestem przekonany, że gdyby nie ks. Andrzej, nie byłoby już naszej wspólnoty – wyznaje Jacek. – Ujął nas tym, że chciał nas słuchać; pozwalał mieć wątpliwości, a nawet odmienne zdanie. Nigdy nie krytykował, ale cierpliwie wyjaśniał zawiłe kwestie, korzystając z ogromnej wiedzy, znajomości Pisma Świętego”. Lider „Hallelujah” podkreśla też znaczenie wolności wyboru, jaką ks. Andrzej zawsze pozostawiał swoim dyskutantom. Dla niego nie było niegrzecznych pytań. „Będę się martwił dopiero wtedy, gdy przestaniecie mnie pytać” – powtarzał młodzieży. I pokochali go za to.
Zdaniem J. Wiszniowskiego Kościół wrocławski dostaje w osobie ks. A. Siemieniewskiego biskupa, który potrafi prowadzić dialog ze współczesnym światem, odnaleźć drogę do młodego, jakże często zagubionego człowieka. „Jego biskupstwo wytyczy nowe formy obecności świeckich w Kościele” – uważa lider Hallelujah.