Zmiana przepisów co do wolontariatu i wynagradzania pracy w szpitalu najbardziej uderza w młodych lekarzy na specjalizacjach. Choć na pierwszy rzut oka nowe regulacje mają im właśnie pomóc.
Zgodnie z nowelizacją ustawy o Zawodzie Lekarza i Lekarza Dentysty szkolenie specjalizacyjne w trybie pozarezydenckim nie może teraz odbywać się w formie wolontariatu. Obecnie szpital jest zobowiązany, by zatrudniać lekarzy na umowę o pracę minimalnie za najniższą krajową. A zatem placówki po prostu muszą płacić za pracę, którą wcześniej ktoś dla nich wykonywał za darmo. Nowe przepisy nie przewidują już nieodpłatnej umowy ze szkolącym się na danej specjalizacji.
W pierwszej chwili ktoś może pomyśleć, że to dogodna sytuacja dla młodych medyków, ponieważ otrzymają za swoje szkolenie i pracę pieniądze. Jednak szpitale wypowiadają im umowy i nie chcą płacić, szukając w ten sposób oszczędności, a to uniemożliwia dokończenie specjalizacji. Co w zamian dla tych, którym przerwano szkolenie?
Z nieoficjalnych informacji wynika, że Ministerstwo Zdrowia będzie nalegać na szpitale do płacenia lekarzom na szkoleniu specjalizacyjnym, bo w przeciwnym razie zabierze te miejsca placówkom.
Naczelna Izba Lekarska stwierdziła w specjalnym oświadczeniu, że nie wolno zmieniać reguł szkolenia specjalizacyjnego w jego trakcie i uniemożliwiać lekarzom ukończenie kształcenia, a rolą Ministerstwa Zdrowia powinno być poszukiwanie rozwiązań pozwalających na dokończenie specjalizacji. "Pozostawianie lekarzy, których dotyczy ten problem, na przysłowiowym lodzie to nieprawdopodobne, wręcz marnotrawienie potencjału kadrowego polskiej służby zdrowia" - czytamy w oficjalnym piśmie.
- Brakuje mi rok do ukończenia specjalizacji, ale mam znajomych, którzy potrzebują zaledwie 3 miesięcy. Nasz los wisi na włosku. Dyrektor szpitala może nas - te dwadzieścia osób - zwolnić w każdej chwili. Tak naprawdę trwają negocjację z ministerstwem i nie wiemy, ile potrwają. Jeśli szpital zrezygnuje ze szkolenia, w założeniu mam rok na znalezienie sobie miejsca gdzie indziej, ale to bardzo trudne, bo nikt nie chce płacić za coś, za co wcześniej nie musiał - mówi "Gościowi Niedzielnemu" Agnieszka, młoda lekarka z Wrocławia, która robi specjalizację z endokrynologii.
Jak przyznaje, do tej pory lekarz musiał być gotowy finansowo na okres szkolenia, by uzyskać tytuł specjalisty, ponieważ pracował i uczył się za darmo. Nowe przepisy weszły kilka miesięcy temu. Niektóre z placówek próbowały je zgrabnie ominąć, ale okazuje się, że to niemożliwe i lekarze powinni dostawać minimalną stawkę krajową.
- U nas pracowało się od godziny 8 do 15. Część oddziałów była tak dogadana, że lekarz uczył się tego, czego miał się nauczyć podczas szkolenia i niekoniecznie siedział w szpitalu do 15. Mógł sobie dorabiać popołudniami, żeby mieć za co żyć albo żył z oszczędności - mówi lekarka z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. Jana Mikulicza-Radeckiego we Wrocławiu, której dotyczy sytuacja.
Dodaje, że szpital tłumaczy się, iż teraz nie będzie płacić, bo go nie stać i szuka oszczędności w dobie długów.
- Myślę, że bez na sobie poradzą, bo po prostu inni lekarze przejmą nasze zadania. Taka jest w Polsce mentalności, że pracę, którą ma zrobić 20 osób, może przecież wykonać 10 ludzi. W ten sposób możemy zupełnie stracić specjalizację, nie mamy miejsc gdzie indziej, żeby się szkolić. A łatwo obliczyć, jakich kosztów pozbywa się placówka w przypadku wypowiedzenia umów tym 20 osobom. To miesięcznie ponad 55 tysięcy - kwituje lekarka, która woli pozostać anonimowa ze względu na niepewną sytuację.
Lekarze w wielu miastach czekają na oświadczenie ministra zdrowia. Z ich wiedzy wynika, że ministerstwo planuje restrykcje dla szpitali, które wypowiedzą umowy. Zostanie im zabrane miejsce akredytacyjne, czyli miejsce do szkolenia. Można się o nie starać z powrotem, ale jak mówi nasz informator z ministerstwa, powstanie nieoficjalna czarna lista i nie będzie łatwo potem je odzyskać
- Możemy się starać z panem dyrektorem o oddelegowanie nas do innych jednostek i szpitali, które mogą nam płacić. Tutaj też się pojawia pole do manewru: chodzę po znajomych i pytam, czy ktoś mnie zatrudni, ale nie będę tam realnie pracować, bo przecież będę przebywać w szpitalu od 7 do 15, albo będę odpracowywać wszystko popołudniami - tłumaczy Agnieszka.
Szpital przy ul. Borowskiej we Wrocławiu ze względu na swoją wielkość i zasięg działania ma najwięcej miejsc specjalizacyjnych na Dolnym Śląsku. Inne placówki dysponują pojedynczymi miejscami.
Teoretycznie lekarze mogą szukać zatrudnienia w całej Polsce, ale to wiąże się ze zmianą miejsca zamieszkania i przeorganizowania swojego życia na niedługi czas (np. Wrocław - Lublin). W praktyce dużo zależy od oddziału, na którym dotychczas pracowali i od dyrektora placówki.
- Oczywiście praca w wolontariacie nie była najbardziej komfortowa. Musieliśmy się na nią finansowo przygotować, ale teraz znaleźliśmy się w środku burzy z regulacjami i to my najbardziej ucierpimy. Oczywiście, te pensję to jakiś środek do lepszego rozwiązania, choć z drugiej strony, kiedy szpital nas zatrudni i będzie nam płacić, może też nas wykorzystywać, bo będziemy bardziej zobowiązani. Może nas oddelegować na różne stanowiska, może mi znaleźć zajęcie, które okaże się ponad moje siły i nie będzie pokrywać się z moją specjalizacją. Mogę też wypełniać luki w dyżurach - analizuje wrocławska lekarka.
W środowisku lekarskim zdania są podzielone – wolontariat sam w sobie jest zły z natury przy tego rodzaju pracy, z kolei niewiele ponad 2800 złotych to nie stawka dla lekarza.
- Do tej pory odbywaliśmy szkolenie, szpital dawał nam te możliwości. Jaka będzie przyszłość - zobaczymy. Znajdujemy się między Scyllą a Charybdą. Jesteśmy pionkami. Najchętniej skończylibyśmy specjalizację na tych zasadach, które panowały dotąd, a nowe przepisy niech obejmą nowych ludzi, ale wiemy, że to niemożliwe. Może ministerstwo dofinansuje szpitale, które nie chcą nas zatrudniać, żebyśmy nie stali się po prostu ich niewolnikami? - zastanawia się Agnieszka.