- Przepraszam was za tych księży, którzy może przez lata mówili wam ogólniki typu: "Bądź dobry", "Wszystko przebaczaj, zanim cię ktoś skrzywdzi". "Idź się od razu pojednaj z krzywdzicielem" - apelował we Wrocławiu ks. dr Marek Dziewiecki.
Co zrobić, żeby zamknąć nawet najbardziej bolesną i trudną przeszłość po Bożemu i najmądrzej jak się da, a skupić się na szlachetnym, radosnym życiu tu i teraz?
Wyjaśniał to podczas misji parafialnych w kościele pw. św. Michała Archanioła na wrocławskim Ołbinie znany rekolekcjonista.
- Jest na to sposób: najpierw pojednanie z Bogiem, potem pojednanie z samym sobą, a następnie z bliźnimi - odpowiada ks. dr Marek Dziewiecki.
Pełne pojednanie z Bogiem
Ktoś powie, że to akurat łatwe - wystarczy spełnił pięć warunków dobrej spowiedzi. Nie, to za mało, to dopiero początek. Pojednać się z Bogiem do końca, tak że mamy siłę zamykać przeszłość, to powiedzieć z całego serca: "Boże, Ty jesteś niewinny". Oczywiste prawda? Każdy obecny w Kościele podpisałby się w ankiecie pod niewinnością Boga. Ale często tak mówimy w teorii, jednak czy w praktyce, w codziennym skomplikowanym życiu także?
- Przykład. Najczęściej obwiniamy Boga, gdy ktoś z bliskich nas dręczy. Wolimy zwalić winę na niewinnego Boga, niż na rzeczywistego winowajcę. "Mam wielki żal do Boga, bo mój mąż mnie zdradza. Bóg dopuścił do tego. Gdyby Bóg nie chciał, nie pozwoliłby na to". To Bóg zdradza, czy mąż? Czy to jest wina Boga, że ktoś z ludzi nie słucha Boga? Czasem trzeba wiele godzin rozmów, żeby ludzie doszli w tym względzie do uznania prawdy. Skąd pomysł, żeby zganiać winę na Boga? Kiedy napadł na nas bandyta, wiemy kto jest odpowiedzialny za przestępstwo. Lecz kiedy mąż, córka, mama lub tata mnie dręczy, to okazuje się takim ciosem, że wolę zwalić winę na Boga, bo wtedy mniej boli. Wmówię sobie, że Bóg do tego dopuścił, zamiast stanąć w prawdzie, że np. wybrałam sobie drania na męża - wyjaśnia ks. Dziewiecki.
Przerzucamy też winę na Boga, kiedy sami siebie dręczymy. Kiedy wpadamy w uzależnienia i życie nam się nagle rozjeżdża. Wtedy łatwiej jest powiedzieć "Gdzie byłeś, kiedy szedłem na dno? Czemu mnie nie ratowałeś?" niż: "Boże, ale nabroiłem, moja wina".
Zwalamy też winę, kiedy cierpimy całkiem niewinnie, np. kiedy rodzi się kalekie dziecko, albo potrąci nas pijany kierowca. A Bóg nie chce kalectwa, choroby, tragedii. To człowiek zepsuł relacje międzyludzkie. Wszyscy są winni tylko nie Bóg. Nic co boli, nie pochodzi od Boga. Dopóki nie uznamy tej prawdy w naszym życiu osobistym, nie rozliczymy się z przeszłością.
- Dlaczego to jest ważne? Bóg się za to nie obrazi, ale my się od Boga oddalamy. Nie ulegajmy mitom, że jakieś zło pochodzi do Boga. Pochodzi od Niego Jego Syn, czyli pełna miłość. W pierwszy momencie mamy prawo krzyczeć "Dlaczego?", ale później powinna przyjść refleksja, że w nieszczęściu potrzebuje Bożej pomocy, bo Bóg stoi po naszej stronie - podsumowuje ks. Marek Dziewiecki.
Pojednanie z samym sobą
W duecie z Bogiem mogę podjąć się trudu pojednania z samym sobą. Czy tego potrzebuję? Tak. Po pierwsze dlatego, że czasami, a niektórzy codziennie, krzywdzimy samego siebie. Tak nie robią nawet zwierzęta. Ponieważ Bóg dał nam wolność, żebyśmy mieli szansę kochać (bo kochać można tylko z własnej decyzji), czasem nadużywamy prawdziwej wolności, dręcząc siebie.
Pojawia się w nas żal, że krzywdzimy siebie, innych ludzi albo gdy ktoś nas krzywdził, a my mogliśmy się już bronić np. w dorosłym życiu. Co zrobić z tym potrójnym żalem, żeby zamknąć złą przeszłość?
- Pierwszy błąd, to bycie dla siebie okrutnym, wpadanie w nienawiść do siebie, zadręczanie siebie, poniżanie i doprowadzanie się do całkowitej rozpaczy. Jezus nie mówi: "Zadręczajcie się", ale przekazuje zupełnie co innego: "Nawracajcie się", czyli bądźcie podobni do Boga. Wtedy przychodzi radość i nadzieja. To diabeł chce, żebyśmy się zadręczali, bo wtedy cierpimy my, ale także nasi bliscy i Bóg - stwierdza ks. Dziewiecki.
Druga skrajność to pobłażanie sobie, czyli dokładna odwrotność zadręczania. Nie nawracamy się wtedy, ale przebaczamy sobie bez zmiany stylu życia. Miłosierdzie Boga i ludzi odnosi się do przeszłości, a nie teraźniejszości. Jeśli przebaczam sobie i dalej grzeszę, kroczę w kierunku piekła. Lekarstwem na teraźniejszość jest tylko nawrócenie.
- Na czym więc polega pojednanie z samym sobą? Przebaczam sobie nawet najgorszą przeszłość pod jednym warunkiem - że to jest przeszłość, a tu i teraz żyję szlachetnie i kocham. Nawróciłem się - oświadcza rekolekcjonista.
Pojednanie z bliźnimi
Kiedy mam piękną, Bożą i pełną mądrej miłości teraźniejszość, dopiero wtedy jestem gotów na pojednanie z drugim człowiekiem. Odróżnijmy wobec tego dwie sytuacje. Pierwsza - kiedy ja krzywdzę innego.
- Czego nie mogę robić? Nie mogę prosić o przebaczenie. To jest po prostu bestialskie. Np. zdradzający i nadużywający alkoholu maż prosi o przebaczenie swoją żonę. Nie dość, że ją krzywdzi, to jeszcze coś od niej oczekuje... Krzywdzący nie ma prawa dyktować ofierze, co ma zrobić. To on ma coś zrobić. Ma przyjść do ofiary bezinteresownie, z miłości, przemieniony, nawrócony, pojednany z Bogiem i ze sobą. Powinien opisać konkretnie co przewinił, przeprosić i rzetelnie wynagrodzić, także finansowo, jeśli można. I nawet wtedy nie powinien prosić o przebaczenie - mówi ks. Marek Dziewiecki.
Czyli przemienił się nadaremno, jeśli ktoś mu nie przebaczy? Absolutnie. To go zbliża do świętości. Nie jest to pełna radość ze względu na żal ofiary, ale człowiek stoi na drodze ku niebu. Jezus nie zapyta go na Sądzie Ostatecznym: "Marku, a przebaczył ci ten, kogo krzywdziłeś?", tylko zapyta: "Nawróciłeś się? Zacząłeś kochać? Wynagrodziłeś krzywdy?". Przebaczenie drugiej osoby nie ma znaczenie w kontekście zbawienia, które zależy od każdego z nas, a nie naszych bliskich.
- A kiedy ja jestem osobą skrzywdzoną? Mam ciągle kochać swojego krzywdziciela. Bóg mnie kocha nawet, jak staję się największym złoczyńcą. Nie chodzi o konkretne okazywanie tej miłości. Mogę nie przytulać, nie ufać, nie odwiedzać, bo czasem się nie da, jeśli krzywdzą mnie dalej. Kocham, po cichu, ale kocham. Po drugie, nie mszczę się jako uczeń Jezusa. Ty mnie zdradzasz, ja ciebie nie zdradzam. Nie robię tego co ty. Pozostaję sobą. Jestem wierny/wierna Jezusowi - tłumaczy kapłan.
Po trzecie - jako ofiara przebaczam w sercu krzywdzicielu, ale nic mu o tym na razie nie mówię. Mówię to Bogu, spowiednikowi, może mądrym bliskim, ale nie zdradzam tego krzywdzicielowi, który się jeszcze nie nawrócił. W przeciwnym razie on pomyśli, że jestem naiwny i słusznie pomyśli. To nieudana z góry próba bycia lepszym od Boga. Ojciec przebaczył w sercu synowi marnotrawnemu, ale nie pokazywał mu tego. Zaczekał, aż ten syn wróci i wtedy to okazał.
- Jeśli do śmierci krzywdziciel się nie nawróci, to ta relacja powinna pozostać na takim poziomie. Ale jest też lepsza wersja: któregoś dnia krzywdziciel się nawróci ze wszystkimi powyższymi warunkami. Wtedy można powiedzieć, że wybaczyliśmy mu w sercu. To, czy przebaczysz, czy nie przebaczysz, wpływa na twój los, nie na los krzywdziciela. Więc nic się nie dzieje, jeśli nie oznajmisz tego krzywdzicielowi przed jego śmiercią. Jak on pójdzie na sąd Boży, Jezus zapyta go o nawrócenie, a nie o to, kto mu przebaczył. Jezus sądzi nas z miłości - wyjaśnia ks. Dziewiecki.
Jak dodaje, chrześcijaństwo jest prawdziwe i piękne, bo uczy nas realizmu, mądrości, a nie tylko miłości.
- Przepraszam was za tych księży, którzy może przez lata mówili wam ogólniki typu: "Bądź dobry", "Wszystko przebaczaj, zanim cię ktoś skrzywdzi". "Idź się od razu pojednaj z krzywdzicielem" - apeluje ks. Marek.
Jezus mówi inaczej. Bądźmy precyzyjni wobec Jego nauki, bo to kwestia życia lub śmierci. Jezus nie mówi, że jeśli twój brat zawinił, to idź się z nim pojednaj. On to mówi do krzywdziciela. A ofiara ma przebaczyć w sercu, zaś pojednać się, jeśli krzywdziciel spełni warunki.