Rozważanie z cyklu "Nim rozpocznie się niedziela" na V niedzielę Wielkiego Postu przygotował o. Oskar Maciaczyk OFM, duszpasterz akademicki.
Edyta Geppert w jednej ze swoich piosenek śpiewa: "Kocham cię życie (…) poznawać cię pragnę w zachwycie". Życie jest święte i bez wątpienia Jezus chce, abyśmy jako chrześcijanie życie kochali, szanowali, jak najlepiej je przeżywali, wciąż je poznawali i na nowo odkrywali. W liturgii eucharystycznej słyszymy dzisiaj fragment Ewangelii, w którym Jezus mówi coś, co w kontekście naszego wyżej wspomnianego podejścia do życia może być niezrozumiane i źle odebrane. Jezus mówi: "Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne" (J 12,25). No to kochać swoje życie, czy nie kochać?
Zapraszamy też na transmisję Mszy św. o 10.00.
W biblijnych tekstach napisanych przez apostoła Jana mocno wybrzmiewa stwierdzenie, że Bóg jest Miłością. Bóg, który przyszedł na ziemię "do końca umiłował". W tej miłości do samego końca chodzi o wypełnienie woli Boga Ojca, aby umrzeć na krzyżu. Jezus jako mężczyzna silny i zręczny mógł się bronić, mógł rzucić krzyż, mógł uciekać. On jednak tego nie zrobił. Gdyby to zrobił, zaprzeczyłby sobie. Zaprzeczyłby temu, że On jest Miłością.
Jako chrześcijanie nawracamy się. Robimy to w ciągu życia może niezliczoną ilość razy. Co roku przeżywamy Wielki Post, żeby na nowo wchodzić w przestrzeń Miłości Bożej. Wiem, że brzmi to trochę kato-sloganowo. Kiedyś przyszedł do mnie mężczyzna po Mszy św. i powiedział, że w homiliach operujemy kato-slangiem. No właśnie. Zatem, co znaczy to owo: "Mamy wchodzić w przestrzeń Miłości Bożej"? Co to znaczy: "Mamy zmieniać swoje serce"? Bo na pewno nie idzie tu o przeszczep ani o wizytę u kardiologa.
Dzisiaj Jezus mówi, że chrześcijanin ma tracić swoje życie. Uczeń Chrystusa ma obumierać. Tak jak ziarno rzucone w ziemie zostanie tylko dla siebie, jeżeli nie obumrze, tak chrześcijanin ma obumierać, żeby kochać. Wejść w przestrzeń Miłości Bożej to umrzeć dla drugiego człowieka. Przy czym, wcale nie musi tutaj od razu chodzić o śmierć fizyczną. Prawdą jest, że wielu świadomie oddało życie dla kogoś i to jest heroiczna postawa. Właśnie Jezus do końca umiłował oddając życie. Wejść w przestrzeń Miłości Bożej to tracić coś, co stanowi osobiste życie, ale nie jest ukierunkowane na drugiego człowieka. Współmałżonek traci swoje życie, kiedy rezygnuje z własnych przyjemności, bo ważniejsze jest teraz małżeństwo. Rodzice tracą swoje życie, kiedy przedkładają swoje osobiste plany, zmęczenie, bo ważniejsze są teraz dzieci i ich dobro. Wielu ludzi traci swoje życie, kiedy rezygnuje z własnych przyjemności, aby służyć drugiemu człowiekowi. Dzisiaj, kiedy zatroskani jesteśmy o zdrowie i życie naszego społeczeństwa i rezygnujemy z wielu planów i osobistych marzeń czując solidarność z innymi, też tracimy swoje życie.
To wielkopostne "rzucenie w ziemię" i "umieranie" ma dla wierzącego konkretny wymiar. Chodzi tu o śmierć egoizmu, pychy, zarozumiałości, o to, by nie zatrzymywać życia dla siebie. Chodzi zatem o wystawienie swego życia na ryzyko miłości, daru, hojności. Miłość potrzebuje relacji. Jeżeli ktoś mówi, że kocha jedynie siebie, to tak naprawdę nie kocha wcale. Taka miłość własna jest karykaturą miłości, jakimś produktem miłościopodobnym. Kochać siebie można jedynie wtedy, kiedy jest relacja, bo miłość potrzebuje relacji. Chodzi o odniesienie do Boga i do drugiego człowieka. Wspomniany slogan: "Zmieniać swoje serce" to właśnie obumierać dla świata rozumianego jako przestrzeń karykatury miłości. "Zmieniać swoje serce" to w końcu wejść na drogę prawdziwego kochania.