U tej uznanej specjalistki terapia ma w bonusie Bożą opiekę i łaskę. Chodzi o modlitwę za pacjenta. Każdego. Bez wyjątku.
Gdy wchodzi się do gabinetu terapeutycznego Iwony Podlasińskiej, pierwsze, co rzuca się w oczy, jest krzyż nad drzwiami. W następnym pomieszczeniu tak samo. W trzecim wzrok trafia na ikonę maryjną. - Jestem osobą realnie wierzącą, relację z Bogiem stawiam na pierwszym miejscu w życiu. Nie chodzi jednak o to, żeby wywieszać szyld "Katolicki neurologopeda". Wolałabym, żeby ludzi przyciągała opinia o mojej uczciwości, serdecznym podejściu do pacjenta oraz zaangażowaniu - mówi terapeutka, żona i matka dwóch córek. Tak też się dzieje.
Na brak pacjentów wrocławianka nie może narzekać. Profesjonalizm stał się jej wizytówką, a w jej pracy nie brakuje wyraźnej iskry Bożej. W gabinecie na biurku, oprócz potrzebnych przyrządów, leży Biblia Tysiąclecia. - Zdarza się, że pacjent nie przyjdzie, więc jeśli nie mam czegoś innego do zrobienia, sięgam po Pismo Święte - opowiada.
Obserwacja od urodzenia
Logopedia jest stosunkowo młodą nauką. W Polsce pojawiła się w latach 60. ubiegłego wieku. Mimo to wiele dzieci korzysta już z usług logopedy, który pomaga im poprawnie i z odpowiednią dbałością wypowiadać słowa. Iwona Podlasińska jako neurologopeda kliniczny i terapeuta wczesnego wspomagania rozwoju podchodzi do tematu płynnej i sprawnej mowy z perspektywy układu nerwowego i ruchowego. Szerzej diagnozuje pacjenta. Realizuje terapie funkcjonalne, czyli przywraca zaburzoną funkcję w ciele. Specjalizuje się w dużej mierze w leczeniu jąkania. Najczęściej trafiają do niej trzy- i czterolatki, choć przyjmuje też niemowlęta.
- Wcześniej przychodziły dzieci w wieku 5-6 lat, więc to się zmienia na korzyść, bo prawidłowy rozwój mowy kończy się po przekroczeniu 7. roku życia. Mamy zatem więcej czasu na wyprowadzenie zaburzenia - opowiada neurologopeda.
Podkreśla, że rodzice powinni od urodzenia zwracać uwagę, jak dziecko oddycha i jak przyjmuje pokarm, bo to będzie decydowało później o umiejętności artykulacji słów. Mowa to taki aspekt rozwoju, który trzeba stymulować. Rodzi się u dzieci ze słuchania. Inaczej jest z rozwojem ruchowym, który przychodzi naturalnie. - Jeżeli Polakom damy małe dziecko chińskie, nauczy się mówić po polsku bez względu na to, że znajdowało się niedawno w łonie Chinki. Natomiast ruchowo rozwinie się podobnie jak maluchy na całym świecie - tłumaczy obrazowo I. Podlasińska, dla której logopedia od dawna jest życiową pasją.
W zawodzie pracuje od 2009 roku, kiedy skończyła kierunkowe studia podyplomowe. Z pierwszego wykształcenia jest bowiem bibliotekarką i polonistką. Pracowała przez lata w bibliotece, przedszkolu i szkole. Logopedia zawsze jednak zajmowała ważne miejsce w jej sercu. Obecnie ma za sobą 1200 godzin studiów logopedycznych i neurologopedycznych, a także ponad 3 tysiące godzin szkoleń! Dwa razy w roku prowadzi turnusy terapeutyczne dla osób jąkających się w wieku od lat 6 wzwyż.
Przenikanie
Wiedza, praktyczne umiejętności i doświadczenie sprawiają, że I. Podlasińska pomaga wielu ludziom, ale w jej pracy ważną rolę odgrywa także wiara w Boga. Od 27 lat należy do wspólnoty Koinonia Jan Chrzciciel, a od 23 lat pracuje z mężem w poradni rodzinnej. Realizuje program formacyjny, na który składa się m.in. codzienna godzinna modlitwa osobista.
- Priorytetem dla mnie jest prowadzenie życia blisko Boga. Nie zawsze tak było, ale przyszedł dzień, w którym musiałam zweryfikować osobiste podejście do Stwórcy i Jego roli zarówno w sferze prywatnej, jak i zawodowej. Okazało się, że jeżeli każdego dnia rano pomodlę się i oddam swój czas w Jego ręce, On da mi światło, bym mogła profesjonalnie pomagać. Codziennie modlę się, żeby Bóg poprowadził terapię moich pacjentów, czyli pobłogosławił pracę moich rąk. A miewam naprawdę trudne sytuacje - przyznaje terapeutka.
Przed chwilą z jej gabinetu wyszli rodzice z adoptowanym jąkającym się dzieckiem. Podczas wizyty usłyszeli od terapeutki wiele bardzo ważnych informacji odnośnie do walki z zaburzeniem. Iwona Podlasińska nie tylko diagnozuje, informuje i prowadzi terapię, ale równocześnie stara się znaleźć dla konkretnych pacjentów najlepsze rozwiązanie. Nie jest służbistką z zegarkiem w ręku, ale specjalistką o gołębim sercu.
- Pomaga mi w tym moja relacja z Panem Bogiem. Sama rejestruję ludzi i proszę Go, by mnie w każdej kolejnej wizycie poprowadził i poprzez moją wiedzę, umiejętności współpracy z Jego łaską pozwolił im pomóc - mówi neurologopeda. Często u pacjentów potrzebna jest terapia całego systemu rodzinnego, w którym żyją, nie tylko zaburzenia mowy u dziecka, dlatego wrocławianka patrzy na człowieka holistycznie.
Pomysły z nieba rodem
Dlaczego właściwie modli się za swoich pacjentów? - Bywam w pracy cały dzień, a chcę tworzyć żywą relację z Bogiem zawsze, więc siłą rzeczy nie mogę się nie modlić. Wszystko, co robię, wykonuję na chwałę Bożą. I to także - moje podejście do zawodu, do pacjentów - traktuję jak modlitwę - wyjaśnia terapeutka.
W gabinecie nie zawsze jest miło i przyjemnie. Przychodzą czasem takie dzieci, które na wejściu dokonują małej demolki pomieszczenia. Wtedy przydają się cierpliwość i łagodność, szczególnie gdy nie jest to jej najlepszy dzień. - Czasem rodzice stwierdzają: "Nasze dziecko tak się pani słucha, a wobec innych specjalistów i nas okazuje ciągle nieposłuszeństwo". Myślę, że to działanie z nieba. Bóg mnie uzdalnia, bym używała odpowiednich słów, gestów, ćwiczeń, które trafiają do dziecka - opowiada wrocławianka.
Zdarza jej się pytać rodziców, czy są osobami wierzącymi. Jeśli potwierdzą, zachęca, by modlili się za swoje dzieci, których dotykają zaburzenia. I nieraz okazało się, że modlitwa realnie pozytywnie wpływała na terapię. Pomaga także samej specjalistce, bo kiedy wchodzi do gabinetu, Bóg daje jej łaskę w postaci pomysłu na prowadzenie terapii z pacjentem. - Oczywiście zaznaczam, że korzystam z profesjonalnej wiedzy i umiejętności. To nie jest składanie rąk do pacierza przy własnej ignorancji. Wręcz przeciwnie - podkreśla.
Nie zawsze jest kolorowo, jeśli chodzi o wypełnianie wytycznych terapeuty. Rodzice czasem ćwiczą z dziećmi na pół gwizdka (jeśli w ogóle), a przecież terapia bezwzględnie wymaga pełnego zaangażowania. - "Panie Boże, jak mam ich przekonać, z której strony mam do nich dotrzeć?". Po tym krótkim wezwaniu rzeczywiście doświadczyłam tego, że przychodzą mi trafione pomysły, jak zachęcić dzieci do ważnych ćwiczeń. Korzystam zatem z darów Ducha Świętego, których mi udziela - uśmiecha się. Z drugiej strony potrafi wykupić drogie szkolenie i zainwestować swój czas oraz pieniądze dla konkretnego pacjenta, jeśli terapia wymaga zmiany lub efekty nie są zadowalające.
To naprawdę działa!
Zdarzają się dni, że pani Iwona modli się za tych, którzy nie podjęli terapii albo robią to niesystematycznie. Bo cały w tym ambaras, żeby dwoje (dziecko i rodzic) chciało naraz. Mało tego, sama współpracuje z siostrami boromeuszkami i jeśli przeprowadza trudną terapię, prosi zakonnice o modlitwę w tej intencji. Bóg daje rozwiązania, ale rodzice czasem je hamują i nie są w stanie ich przyjąć. Zaznacza, że nie jest też cudotwórcą i nie pomoże wszystkim. Nie ma magicznej różdżki czy cudownego zioła. Terapia wymaga pracy, a często niesie ze sobą duże zmiany w systemie rodzinnym.
Są tacy pacjenci, którzy wiedzą, że I. Podlasińska otacza ich modlitwą. Są też tacy, którzy wybrali ją spośród innych terapeutów właśnie ze względu na jej wiarę. - Zaskoczyła mnie sytuacja, kiedy przyszła do mnie mama nastolatka, który przechodził terapię w innym miejscu. Nie szło im za dobrze. Kobieta stwierdziła, że jak po ludzku nie wychodzi, to może zrobimy coś po Bożemu. Dowiedziała się, że jestem katoliczką i na pierwszym spotkaniu powiedziała bez ogródek: "Liczę na to, że efekty będą lepsze, bo ma pani silną wiarę i może Pan Bóg zadziała". Oczywiście tłumaczyłam, że wpływa na to wiele czynników, nie tylko modlitwa. Ale tutaj moja wiara wzbudziła zaufanie. Dzisiaj mogę powiedzieć, że terapia idzie z wielkim powodzeniem - mówi z satysfakcją wrocławianka.
Pan Bóg jest jej asem w rękawie. Wielu rodziców, którzy są osobami wierzącymi, zaczyna za jej inspiracją łączyć terapię z regularnymi modlitwami w konkretnych intencjach. To pośrednia ewangelizacja. - Inny przypadek: mama przeszła roczną terapię z dzieckiem i nagle wypracowane efekty zawaliły się z różnych przyczyn. Zapytałam, czy wierzy w Boga. Potwierdziła, ale dodała, że jest protestantką. Nie przeszkadzało mi to kompletnie. Zaproponowałam, żeby wróciła do praktyki czytania Pisma Świętego i do modlitwy. Przez 2 lata nie miałam z nią kontaktu. Nagle zadzwoniła i powiedziała, że tamta rozmowa okazała się kluczowa w jej życiu. Uporządkowała wiele swoich spraw i relację z Bogiem. Wróciła ze swoim synem na terapię, która... zakończyła się powodzeniem! - opowiada pani Iwona.
Zwykłe niezwykłe świadectwo
Jej pobożność i wiara dla niektórych stają się dużym plusem, ale terapeutka zawsze zachowuje pełen profesjonalizm. Nie zamyka się na nikogo, natomiast jej podejście do pracy wynika z Ewangelii. Nikogo nie ewangelizuje na siłę, nie narzuca swojego poglądu ani sama z nim nie wychodzi podczas specjalistycznych działań. Uważa, że nie jest to przestrzeń i okoliczność do mówienia wprost o Jezusie. W każdym pomieszczeniu wisi krzyż, bo nie wstydzi się swojego chrześcijaństwa. Jeśli pojawia się pretekst do rozmowy o wierze, podejmuje ten temat.
- Padały już pytania od rodziców, skąd mam tyle cierpliwości i takiego łagodnego pedagogicznego podejścia. Wtedy nie kłamię, tylko szczerze odpowiadam, że czerpię to z wiary w Boga, który jest miłością i kocha każdego człowieka - podsumowuje neurologopeda.