Liturgiczne wspomnienie św. Wojciecha szczególnie uroczyście świętują wrocławscy dominikanie. Patron Polski jest także patronem ich kościoła i klasztoru w centrum stolicy Dolnego Śląska.
W homilii podczas Eucharystii o. Wojciech Delik OP tłumaczył, czego możemy się nauczyć od św. Wojciecha. Dysponujemy bowiem nie tylko jego biografią, pisaną w stylu jego czasów, ale postać ta jest mocno osadzona w historii powszechnej. Wiele znanych osobowości i miejsc pojawia się w jej życiu.
- Pan Jezus posyła apostołów na krańce świata. Św. Dominik też nauczał na krańcach świata. A zobaczmy, że dla Wojciecha kraniec świata to... Prusy. Tysiąc lat po rozesłaniu apostołów. A przecież to tak blisko. Już było wszystko: ojcowie kościoła, mnisi, klasztory, wielkie sobory, struktury, diecezje, tysiące męczenników i świętych, a tak blisko, właściwie obok, Ewangelia nie doszła - opowiadał dominikanin.
Z tego płynie pierwsza nauka: Ewangelia potrzebuje czasu. To nauka cierpliwości wobec innych i wobec siebie. Ewangelia musi przeniknąć. Nie chodzi o to, by tylko do kogoś dotrzeć i ochrzcić, ale zrobić z niego chrześcijanina. To czas, który musimy dać sobie i innym. Dojrzewanie serca trwa.
- To nie znaczy z kolei, że mamy bezczynnie czekać, aż ziarno zasiane, czyli sakramenty, w końcu przyniesie jakieś owoce. Dla innych owszem, wskazana jest cierpliwość, ale sobie stawiajmy wymagania. Ewangelia potrzebuje czasu, jak również zaangażowania - mówił o. Wojciech Delik.
Św. Wojciech miał bardzo burzliwe życie. Był uformowanym, nawróconym człowiekiem, pasterzem całym sercem, którego charakteryzowała pokora, ubóstwo, troska o ubogich i niewolników. Stał się mnichem. Szukał swojego miejsca w Rzymie, na Monte Cassino, na Awentynie. Formował się, uczył się być chrześcijaninem do końca.
- Kiedy wrócił do Czech, znów próbował żyć i nauczać, ale nie umiał inaczej niż ewangelicznie. Wszedł w konflikt, gdy ratował cudzołożną żonę. Wówczas jego rodzina padła ofiarą zemsty. Zginęli jego bliscy. Wojciech zmagał się z ludźmi, ale nie z poganami, tylko z ochrzczonymi, którzy żyli według niechrześcijańskich obyczajów. Tutaj pojawiało się źródło konfliktów. Wojciech nigdy nie chciał się tylko nazywać kimś, ale być kimś - chrześcijaninem - tłumaczył o. Delik.
Patron Polski szukał Ewangelii do końca. Ciekawy jest jego epizod monastyczny, benedyktyński. Mnisi chętnie chcieli go przyjąć, ale jako biskupa. Nie mógł się tam zatrzymać. Przenosił się, podróżował, szukał swojego miejsca. Biskup, mnich i misjonarz.
- Na Prusy mógł jechać przemawiać z autorytetu królewskiego, bo król zaoferował mu eskortę. Mógł stanąć wobec pogan, pokazując, jak wspaniała jest siła Kościoła, jak Pan Bóg błogosławi. Ale Wojciech nie chciał się tylko nazywać misjonarzem, ale nim być. Dlatego zrezygnował z przywilejów, które mógł mieć. I naraził się na początku swojej misji na śmierć. Aby zostać w pełni tym, kim się nazywał, czyli chrześcijaninem - stwierdził kaznodzieja.
Jak dodał, niektórzy mówią, że św. Wojciechowi nie wyszła misja życiowa, po ludzku był pozbawiony sukcesów, więc co zyskał? - Zyskał siebie. Zyskał imię chrześcijanina. Do końca i konsekwentnie. A to największe, co możemy w życiu otrzymać., bo wszystko inne się skończy i zostanę nagi przed Bogiem. Kim jestem i jakie jest moje imię? - pytał o. Wojciech.