W ciągu 9 lat przez ich dom w Zwanowicach przeszło 56 dzieci. Najmłodsze miały 4-5 dni, a najstarsze - 13 lat. Porzucone przez rodziców lub odebrane przez sąd rodzinom z powodu nieporadności.
Już przy bramie wjazdowej na podjeździe przed domem wybiega do mnie Michał, jedno z ośmiorga dzieci w domu państwa Małgorzaty i Ryszarda Nowaków. Podchodząc pod drzwi, mijam różne zabawki. Gospodarze witają mnie serdecznym uśmiechem i spokojem. Jeden z pierwszych bardzo ciepłych dni sprawia, że gwar rozlega się na podwórku, bo gromadka dzieci rozbiegła się w różne strony. Rumieńce na twarzach i niespożyta energia – to charakteryzuje maluchy, które przebywają obecnie w rodzinnym domu dziecka w Zwanowicach.
Czteroletni Krystian urodził się dosłownie na ulicy w 28. tygodniu ciąży. Ważył 1,5 kilograma. Dostał wylewów drugiego i trzeciego stopnia. W drugiej dobie przeszedł operację serca, wkrótce doszło do zakażenia jelit, które w końcu pękły. Chłopiec do trzeciego miesiąca przebywał pod respiratorem. Zaatakowała go także sepsa. – Kiedy trafił do nas, miał bardzo niską odporność i był pozbawiony miłości. Bez miłości dom nie może funkcjonować. Dzieci pod tym względem nie oszukamy. One muszą czuć się kochane, bo wtedy rozwijają się lepiej i to potwierdza nauka – opowiada Małgorzata Nowak.
30 lat marzyła o zbudowaniu domu i ciągle coś wychodziło nie tak. Po 25 latach pracy w szpitalu jako pielęgniarka wyjechała z mężem i dwójką biologicznych dzieci do Anglii. Kiedy małżeństwo wracało do Polski, dzieci, już dorosłe, zostały na Wyspach i tam ułożyły sobie życie.
– Jeszcze będąc za granicą, doszłam do wniosku, że nie mogę żyć bez dzieci. Wybudowaliśmy szybko w naszym kraju dom, ale on stał pusty. A pusty dom to nie dom. Po powrocie do ojczyzny przez rok modliłam się o wskazanie mi drogi. Panie Boże, którędy mam iść? Szarpało mnie na prawo i na lewo, a Bóg to w końcu pięknie poukładał, jak puzzle. Po latach mogę z całą pewnością stwierdzić, że wykonuję zadanie, do którego mnie powołał. Spełnił moje marzenie, choć wolę patrzeć z innej pespektywy – to ja spełniam wolę Bożą – stwierdza 61-latka.
Kiedy pracowała w szpitalu na oddziale noworodkowym, była świadkiem, jak kobiety zostawiały tam swoje dzieci z różnych powodów – od nacisków rodziny, przez różnorodne problemy, po zwykłą niechęć. Zdecydowała, że będzie się zajmować tymi dziećmi. Przeszła z mężem specjalne szkolenie i w swoich czterech ścianach prowadzi rodzinny dom dziecka, do którego sąd we współpracy z Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie kierował kolejne pociechy.
Zaczęło się w 2012 roku od bliźniaków. Za tydzień była Karolina, a potem z dnia na dzień pojawiła się siódemka dzieci. Przez 9 lat (2012–2021) przez rodzinny dom dziecka u Nowaków w Zwanowicach przeszło 56 dzieci. Te najmłodsze miały 4–5 dni, a najstarsze 13 lat. Porzucone przez rodziców lub odebrane przez sąd rodzinom z powodu nieporadności. Po pobycie u państwa Nowaków (średnio 1–2 lata) trafiają do adopcji lub wracają do biologicznych rodziców.
– Jeżeli przyjmujemy dziecko, to musimy być gotowi, że będzie u nas nawet do 18. roku życia. Teraz najmłodsze ma 7 miesięcy, a najstarsze 8 lat. Rodzinne domy dziecka opiekują się od 4 do 8 dziećmi. Chociaż za naszą zgodą był taki krótki moment, że zajmowaliśmy się dwanaściorgiem dziećmi i kilka razy dziesięciorgiem – wspomina Ryszard Nowak.
To wykańczająca praca, ale i wielka misja. Dlaczego się jej podjęli? – Bo kochamy Boga i dzieci – odpowiada szybko Małgorzata. – Żona od listopada powinna być na emeryturze, ale kontynuuje swoją misję. Nie chce jeszcze odpuścić – dopowiada Ryszard. – Bo nie chcę ich skrzywdzić. Ja naprawdę mam jeszcze dużo energii. Zdążę sobie odpocząć. Czy życie polega na piciu kawy na tarasie? Nie sądzę. Owszem, tęsknię za ciszą i wolnym czasem, ale staram się je wygospodarować w ciągu dnia lub w nocy, gdy dzieci śpią – tłumaczy żona i mama.
Razem z mężem mają cztery ręce, a dzieci w domu jest dwa razy więcej. Państwo Nowakowie świetnie opanowali sztukę organizacji dnia. Nie mają czasu na zamartwianie się, na szukanie problemów, tworzenie trosk i trudności. Tutaj jest akcja i reakcja, bo czas płynie. Gdy pojawia się problem, trzeba go po prostu rozwiązać. Nie zastanawiać się nadmiernie, nie roztkliwiać się. Przy dzieciach trzeba też umieć przewidywać ze względu na bezpieczeństwo. Wszystko musi być poukładane – posiłki, lekcje, zajęcia dodatkowe, wizyty lekarskie – bo inaczej misterny plan się rozleci.
– Biorę czwórkę na spacer, druga czwórka śpi. Pomagamy sobie z mężem. Czasem, gdy nam coś wyskoczy w harmonogramie, rzeczywiście trudno wrócić na normalne tory, ale nie ma innego wyjścia. Trzeba sprostać wyzwaniu. Dzisiaj zauważyłam, że najbardziej rodziców niszczą i denerwują lęk oraz niewiedza. Natomiast jeżeli poznamy dziecko, wówczas sobie poradzimy – analizuje 61-latka.
– Ja robię to wszystko dla Boga, a mąż… mąż robi to dla mnie – żartuje pani Małgorzata. Oboje doświadczają na co dzień, że z Bożą pomocą można bardzo wiele uczynić. Wiara odgrywa w ich misji i pracy najważniejszą rolę.
– Kiedy sobie nie radzę, to się szczerze modlę i widzę, jak Bóg nam błogosławi. Nie boję się uciekać do Niego, prosić Go. Stosuję w życiu prostą zasadę, którą pozostawił nam Jezus: „Weź swój krzyż i pójdź za mną”. Dwa lata temu oddałam siebie oraz rodzinę w opiekę Maryi i przyjęłam szkaplerz. To mi daje siłę. Mój kryzys jest niczym w porównaniu z tym, co przeżył Jezus – oświadcza M. Nowak.
Wiarę wyniosła z domu rodzinnego, ale pogłębiała ją w życiu dorosłym. Tęskniła za Bogiem. Poszukiwała go na różnych drogach i w końcu znalazła. Poszła za Jezusem i przylgnęła do Niego. Codziennie się modli, czyta i poznaje Biblię, prowadzi życie sakramentalne – to pomaga jej i mężowi prowadzić dom i wszystko odpowiednio organizować.
– Niedługo przyjdzie czas na emeryturę, wtedy skupię się bardziej na swoim wnętrzu i na Bogu – zapowiada Małgorzata. Państwo Nowakowie, którzy nie wyobrażają sobie swojego domu bez dzieci, nie owijają w bawełnę i stwierdzają wprost: tego zawodu nie można wykonywać bez wiary, bez Boga. Od Niego czerpie się niezbędne siły. Inaczej podchodzi się do problemów. – Bez wsparcia z góry szybko człowiek się wypali. Nie da rady – dodaje Ryszard.
Kiedy tak naprawdę odpoczywają bez dzieci? – Szczerze? Nigdy. Od 9 lat ani razu nie mieliśmy takiego momentu. Gdy wyjeżdżamy na wczasy, zabieramy wszystkie dzieci i jeszcze wnuczkę. Nie mamy takiego realnego urlopu. Choć możemy go zgłosić wcześniej i wówczas dzieci urzędowo powinny być zabezpieczone w innych rodzinach, ale… – opowiada Ryszard.
– Ale czy rodzic pojechałby na wczasy bez swojego dziecka? – przerywa Małgorzata. – Nie zostawię dzieci u kogoś innego. Dziecko jest dzieckiem. U nas nie ma różnicy między tym biologicznym a przygarniętym. Kochamy je tak jak swoje i tak też je traktujemy. Jak wszędzie, także u Nowaków nie brakuje problemów, ale wiele zależy od podejścia i organizacji. – Ludzie siedzą przed telewizorem czy komputerem, plotkują z koleżankami czy kolegami, a ja tego nie robię. Dzwonię do sklepu i mówię, że potrzebuję dywaników, ale nie mam czasu ich szukać i wybierać, więc zdaję się na obsługę – podaje przykład Małgorzata.
Doba w Zwanowicach także liczy przecież 24 godziny. Trzeba ogarnąć dzieci, posprzątać, wypełnić formalności – wnioski, opinie, sprawozdania – to wszystko zabiera cenne godziny.
– Wstajemy ok. 6.00 rano, kładziemy się o godzinie 24. Mimo to codziennie modlę się późnym wieczorem. Czasem do 2.00 w nocy – przyznaje Małgorzata. Razem z mężem stali się motywacją dla swoich dzieci biologicznych, które także doczekały się potomstwa. Jak można bowiem narzekać na trudy życia, kiedy twoi ponad 60-letni rodzice wychowują ósemkę dzieci?
– Musimy pamiętać, że miłość, którą wlał w ten świat Pan Bóg, jest nam przekazywana przez innych ludzi. Ja kocham dzieci, bo taka była też moja mama. Natomiast często swoje pociechy porzucają te matki, które same przeszły przez dom dziecka. To przechodzi z pokolenia na pokolenie, dlatego nigdy nie osądzamy tych ludzi. Nie wiemy, czy i jakie narzędzia otrzymali, żeby kochać, żeby się wydobyć z trudnego środowiska, My robimy swoje. My kochamy – podsumowują państwo Nowakowie.