We Wrocławiu powstało wyjątkowe miejsce. Jego pomysłodawczyni przypomina, że sztuka prowadzi do Boga. Galeria "Sozo" stoi w awangardzie do powszechnego kiczu i tandety.
Kronikarsko odnotowując temat, należałoby napisać, że powstał sklep z polskim rękodziełem głównie o tematyce chrześcijańskiej, choć nie tylko. W lokalu przy ul. św. Antoniego 34 we Wrocławiu znajdziecie m.in plakaty, biżuterie, ceramikę, wyroby z drewna czy sznurka. I tyle. Jednak historia tego projektu sięga wiele dalej niż do oficjalnego otwarcia.
"Sozo" to miejsce dla artystów, ale i miłośników produktów artystycznych zainspirowanych Panem Bogiem. To galeria z rękodziełem, plakatami i grafikami, biżuterią - ręcznie robionymi. Rzeźbione krzyże, anioły. Wszystko w klimacie współczesnym i nowoczesnym.
- Nie chciałam sprzedawać takich tradycyjnych dewocjonaliów, ale pamiątki o wartości artystycznej. Trochę boli mnie, że właśnie w różnego rodzaju przedmiotach religijnych przebija się kicz, niechlujstwo i brzydota. Przecież naszą inspiracją jest sam Stworzyciel świata! A te nasze dewocjonalia… - wzdycha Ewelina Kołacz, która stworzyła "Sozo art.".
Sama ma wrażenie, że otaczamy się produktami religijnymi niskiej wartości estetycznej, a w ten sposób pokazujemy innym ludziom, jak odbieramy naszego Boga i jak to o Nim świadczy, np. plastikowe szatki do chrztu, różnego rodzaju figurki czy buteleczki na wodę święconą.
- Myślę jednak, że ten gust i podejście do tego typu pamiątek czy przedmiotów kultu religijnego powoli się zmienia na lepsze. Ja unikam tzw. katolipy. Kiedyś dla Boga tworzyliśmy to, co najpiękniejsze, a teraz niestety używamy niskiej estetyki i nie wkładamy tyle zaangażowania, by nadać przedmiotom, które mają nam przybliżać Boga, odpowiedniego piękna - uważa artystka, dla której walor estetyczny ma pomagać wznieść się myślami wyżej, a nie powodować gorzki uśmiech.
Ewelina zaprasza artystów chętnych do współpracy. Część dochodów ze sprzedaży będzie przeznaczać na fundację "Gajusz", zajmującą się chorymi dziećmi. Pewnego dnia wszedł do jej lokalu człowiek głuchoniemy, który wykonuje drewniane zawieszki. Zaproponowała mu, żeby zrobił coś w klimacie chrześcijańskim. Spotkała także dziewczynę, która na śluby tworzyła dla gości ceramiczne krzyże z napisem "Bóg cię kocha".
- Jeśli się uda, może zorganizujemy w przyszłości wieczory ewangelizacyjne z muzyką, żeby ulica św. Antoniego, która jest dość ruchliwa, usłyszała o nas i o naszej boskiej inspiracji - zapowiada E. Kołacz.
A skąd tajemnicza nazwa "Sozo"?
- Kiedyś, jak czytałam Pismo Święte, zauważyłam wytłumaczenie w przypisach słowa "sozo". Spodobało mi się to hasło, bo było krótkie. I zapisałam je w notatniku. Później nie mogłam tego znaleźć i usiadłam pewnego dnia na modlitwie, otworzyłam Pismo Święte i akurat w czytanym fragmencie to słowo się znalazło - opowiada artystka.
Wkrótce potem pojechała na modlitwę wspólnoty katolickiej, ale nie mogła się skupić. Pytała Boga, co ma zrobić dalej w życiu, szargały nią wątpliwości co do projektu galerii. Wcześniej marzyła o kawiarni lub księgarni. Na koniec modlitwy prowadzący nagle zaczął tłumaczyć znaczenie słowa "sozo".
- Miałam wtedy ciarki na ciele i powiedziałam Bogu: „Dobrze, dobrze. Będzie się nazywać "Sozo” - uśmiecha się Ewelina Kołacz.
A co oznacza ten termin? Wrocławianka odsyła do Pisma Świętego i zaprasza do siebie na ul. św. Antoniego 34.
A więcej o historii Eweliny, czyli tego, jak to się stało, że powstało "Sozo art", przeczytasz w 28. numerze wrocławskiego "Gościa Niedzielnego", który wychodzi już 18 lipca.