Nowy numer 13/2024 Archiwum

Pięć miesięcy po porodzie zdobyła złoty medal olimpijski

I to po drugiej stronie globu! 25 lat temu przebojem wdarła się do świadomości Polaków jako mistrzyni. Dzięki niej przez chwilę Polska stała się niespodziewanym liderem klasyfikacji medalowej na igrzyskach olimpijskich. O wspaniałych wspomnieniach, ale i tym, co było po drodze, oraz o tym, co jest teraz, opowiada Renata Mauer-Różańska.

Jak Pani odbiera organizację z rocznym opóźnieniem Igrzysk Olimpijskich w Tokio?

To będą specyficzne igrzyska, w których sportowcy muszą wziąć pod uwagę jeszcze więcej czynników niż zwykle. Zabraknie możliwości integrowania się ludzi ze względu na duże ograniczenia. Żadnych spotkań towarzyskich, spacerów, zwiedzania. Szczerze, to mi nie przypomina atmosfery igrzysk, w których chodzi przecież nie tylko o rywalizację, lecz również o integrację, akceptację, ideę fair play, poznawanie nowych miejsc. Ja pamiętam igrzyska, kiedy wszyscy spotykali się na jednej stołówce, robili sobie wspólne zdjęcia, nawiązywali różne kontakty, wychodzili w różne miejsca, zwiedzali ciekawe zabytki. Teraz tej swobody zabraknie. Ja zawsze sobie tę swobodę ceniłam – również na treningach i na zawodach.

Co dodatkowo może człowieka zmęczyć, to to, że strzelcy zawsze dużo czasu spędzają dodatkowo na lotniskach ze względu na wszystkie kontrole związane z bronią i amunicją. A w dodatku w podobnym czasie przylatują reprezentacje z innych krajów. Lotnisko to obszar zamknięty, a więc pojawia się większe zagrożenie ze strony wirusów, i to nie tylko COVID-19. Na igrzyska zjeżdżają się zawodnicy z całego świata, każdy ze swoją florą bakteryjną.

Czy powinniśmy się spodziewać medalu polskich reprezentantów w strzelectwie?

Tomasz Bartnik jest aktualnym mistrzem świata. Tytuł zdobył trzy lata temu. Myślę więc, że można go stawiać w gronie faworytów. Mamy także medalistki mistrzostw świata i Europy, więc na pewno Polacy jadą tam powalczyć o najwyższe miejsca. Owszem, nie jesteśmy potęgą w strzelectwie, ale to nie jest wyznacznik medali olimpijskich. Co z tego, że Niemcy byli potęgą w strzelectwie, skoro przywozili z Atlanty i Sydney pojedyncze krążki? To tak nie działa w tej dyscyplinie sportu. Znamy przykłady, które przeczą teorii, że utytułowane reprezentacje muszą zdominować zawody. Pamiętajmy, że przygotowania do udanego startu obejmują nie tylko formę wyrobioną na treningach, lecz także długą podróż w pozycji siedzącej, aklimatyzację, zmianę strefy czasowej, ochronę przed złapaniem jakiegoś wirusa.

Jest Pani osobą wierzącą w Boga?

Tak. Wiara w Boga bardzo pomagała mi zarówno w życiu sportowca, jak i w życiu prywatnym. W smutkach i radościach. Choć muszę powiedzieć, że nigdy nie nauczyłam się mówić o swojej wierze. Mam ją po prostu głęboko w sobie. Czuję ją, ale nie umiem tego odpowiednio opowiedzieć.

Zadedykowała pani złoty medal z Sydney w 2000 roku Panu Bogu...

Odniosłam wrażenie, że to, co działo się w tamtym finale, było jednym wielkim cudem. Nigdy przedtem i potem nie spotkałam się u siebie z takim zjawiskiem. Ten stan w psychologii nazywa się „flow”. Niesamowite uczucie, które przejawiało się w niezwykłej sile psychicznej. Na poziomie mentalnym czułam przewagę nad swoimi rywalkami, mimo że nie kontaktowałyśmy się, bo każda miała przecież osobne stanowisko. Nie wiem, skąd to się wzięło. Dwa lata przed igrzyskami w Sydney, na Mistrzostwach Świata, stałam obok znakomitej Sonji Pfeilschifter i mentalnie czułam się od niej słabsza. Wtedy zajęłam drugie miejsce. Później na igrzyskach w Australii było zupełnie odwrotnie. W finale miałam bardzo wysokie tętno, co mi się rzadko zdarzało. Ale nie przeszkodziło mi to w odpowiednim momencie w zupełnym spokoju zwolnić język spustowy i celnie strzelić.

« 1 2 3 4 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy