Saturacja 54 procent. Walka o każdy oddech. Dzisiaj Michał czuje się lepiej niż przed chorobą

Dostał od Boga drugie życie. W przenośni i dosłownie. A palce maczała w tym św. Filomena. Zaczęło się od jesiennego przeziębienia i teleporady...

Michał Jewgiński zażywał antybiotyk zgodnie ze wskazaniami lekarza przez telefon. Lek jednak nie pomógł. Wkrótce wraz z żoną i dziećmi zaraził się wirusem COVID-19, prawdopodobnie przyniesionym przez małżonkę ze szkoły. Dla bliskich zakażenie okazało się niegroźne. Dla Michała rozpoczęła się walka o życie.

Kosmiczna saturacja

Był osłabiony chorobą i antybiotykiem. Stąd Covid miał o tyle łatwiej, że zaatakował organizm już mocno nadszarpnięty. – Męczyłem się w domu przez parę dni. Czułem się coraz gorzej. To była listopadowa sobota. Zadzwoniliśmy na pogotowie. Zapowiedziano nam, że karetka przyjedzie za około 10 godzin. Zorganizowaliśmy koncentrator powietrza i pulsoksymetr. Kiedy zmierzyłem saturację, pokazał się szokujący wynik: 56. Myśleliśmy, że sprzęt jest zepsuty, ale żona Agnieszka z kolei miała wskazanie 99 – opowiada dziś mieszkaniec Gniechowic i adiunkt na Politechnice Wrocławskiej.

Michał był świadomy, rozmawiał z bliskimi, choć tego momentu nie pamięta. To kwestia niedotlenienia mózgu. Kiedy przyjechało pogotowie, stwierdził nawet, że sam zejdzie do karetki. Ratownicy zmierzyli saturację swoim pulsoksymetrem – wyszło szokujące 54. Nie kryli zdziwienia, że przy takim niedotlenieniu 42-latek normalnie prowadzi rozmowę. Osłuchali go i szybko stwierdzili obustronne zapalenie płuc. Natychmiast został zabrany do szpitala. Trafił na oddział covidowy. Na drugi dzień, w niedzielę, napisał do żony uspokajającego SMS-a, że czuje się lepiej. Nagrał nawet filmik, choć tego także nie pamięta.

– Potem od niedzieli wieczorem nie mogłam się do niego dodzwonić. W poniedziałek dowiedziałam się, że Michała przeniesiono na intensywną terapię, ponieważ jego stan drastycznie się pogorszył – mówi Agnieszka Jewgińska. Zaczęły się wywiady z lekarzami, dotyczące stanu zdrowia męża. Czy pali papierosy, czy pije alkohol itd. Michał już wtedy oddychał pod respiratorem, ale najgorsze dopiero nadchodziło.

Zwrot do wyższej instancji

We wtorek został podłączony do ECMO. To sztuczne płucoserce, za pomocą którego stosuje się technikę pozaustrojowego natleniania krwi i eliminacji z niej dwutlenku węgla. Jest bardzo inwazyjną i ryzykowną terapią, która powinna być rozważona wobec wyczerpania innych sposobów leczenia. – Dopadło mnie roztrzęsienie, załamanie. Nie wiedziałam, co mam robić. Pierwszą myślą było zwrócenie się do Pana Boga. Obydwoje jesteśmy katolikami, związanymi od najmłodszych lat z Kościołem, z naszą parafią pw. św. Filomeny w Gniechowicach. Michał był ministrantem, a później razem czytaliśmy w kościele. Pierwsze kroki skierowałam więc do kościoła i do księdza proboszcza Jarosława Wawaka. Prosiłam o modlitwę i zawierzenie tej walki o życie Michała świętej Filomenie. Pomoc siły wyższej był konieczna – przyznaje Agnieszka.

Przez cały miesiąc codziennie na prośbę bliskich ks. Jarosław odprawiał Msze w intencji chorego parafianina. Uczestniczyli w niej znajomi, liczna rodzina, przychodzili także parafianie. Każdego dnia podczas Eucharystii modliło się kilkadziesiąt osób. – Wielu udzieliło nam wsparcia duchowego, modlitewnego, a potem wsparło nas finansowo. Zaskoczyłam się pozytywnie, że tylu ludzi dobrej woli zaoferowało nam swoją pomoc. Wiele osób uczestniczyło w akcji oddawania krwi dla Michała, byli to zarówno nasi znajomi, ale również osoby które nas w ogóle nie znały. Akcję oddawania krwi zorganizowała gniechowicką jednostka Ochotniczej Straży Pożarnej oraz Akademia Wojsk Lądowych we Wrocławiu. Na początku modliliśmy się o to, żeby mój mąż wybudził się ze śpiączki, potem o całkowity powrót do zdrowia.– wspomina małżonka.

Nie mógł się podrapać po nosie

Lekarze uświadamiali rodzinę, że stan Michała jest skrajnie krytyczny. – Stwierdzili, że muszę siebie i dzieci przygotować na różne opcje, z tą najgorszą włącznie… To było straszne. Przeżywałam horror. Mąż od początku pobytu w szpitalu do końca leżał na oddziale intensywnej terapii – opowiada Agnieszka. W trakcie leczenia pojawiła się kolejna kryzysowa sytuacja. Nagle jeden z elementów ECMO przestał działać. Nie wiadomo było, jak pacjent zareaguje na wymianę części. Okazało się, że trzeba było wypiąć płucoserce, co również jest niezwykle ryzykowne. Wycieńczony organizm mógł tego nie wytrzymać.

– Pewnego dnia zadzwoniła lekarka i oświadczyła, że odpięli Michała od ECMO. To był cios. Od razu w mojej głowie ułożył się najgorszy scenariusz, że już mu płucoserce nie pomaga i nadchodzi koniec. Pani doktor nie była w stanie tego wytłumaczyć, lecz powiedziała od razu, że Michał zaczął już funkcjonować bez ECMO, „tylko” z respiratorem i z pomocą różnych leków. Kamień spadł mi z serca – przyznaje A. Jewgińska. Nagle, kiedy wydawało się, że wszystko jest już na dobrej drodze, pojawiła się ponownie gorączka i pierwotnie trudny do zdiagnozowania stan zapalny. Okazało się, że jego źródłem był pęcherzyk żółciowy. Pomimo tego, że Michała dopiero co wybudzono ze śpiączki farmakologicznej, to niestety konieczne było wprowadzenie go w nią ponownie. Jak również operacja usunięcia pęcherzyka żółciowego. 

– Dzisiaj wierzymy, że operacja ta przebiegła pomyślnie również dzięki temu, że Michał tuż przed nią został namaszczony - dzięki zrozumieniu lekarzy - olejami świętej Filomeny – dodaje żona i matka. Lekarze robili wszystko, by ratować 42-latka z Gniechowic, ale nie spodziewali się takiego rozwoju wydarzeń. Określili je jako cud. Michał czekał już tak naprawdę na przeszczep płuc, ponieważ jego organy były w fatalnym stanie. Co gorsza, wówczas przeszczepy zostały zawieszone z powodu pandemii. Pod koniec listopada mężczyzna wybudził się ze śpiączki. Zaczęła się walka o powrót to normalności okraszona psychicznym podłamaniem.

– Usnąłem jako relatywnie sprawny człowiek, a kiedy się obudziłem, nie mogłem nawet podrapać się po nosie. Okropne i dojmujące uczucie. Moje mięśnie były kompletnie nieaktywne. Poruszałem jednym palcem, ale nawet to sprawiało mi trudność – mówi M. Jewgiński.

Nowy rachunek życiowy

Michał przeszedł wymagającą i żmudną rehabilitację. Począwszy od pionizacji. Krok za krokiem. Na początku tylko wstanie z łóżka zajmowało mu aż 10 minut. Siadanie na krzesło trwało kolejne 10 minut. – Takie doświadczenie pokazało mi, jak na co dzień nie doceniamy prozaicznych normalnych spraw. Drapania się po nosie, kiedy nas swędzi albo cieknie pot, w ogóle nie zauważamy, zaś dla mnie to był ogromny wyczyn – opisuje mieszkaniec Gniechowic. Ostatecznie przebywał w szpitalu 31 dni. Wyszedł w połowie grudnia 2020 roku. Kontynuował rehabilitację w specjalnym ośrodku w Krakowie, gdzie ćwiczył przez prawie 2 miesiące.

– Wracałem po godzinie zajęć i byłem mokry, jakbym wyszedł z basenu. Nie miałem sił, żeby wejść na półpiętro. Brakowało mi tlenu. Po 2 tygodniach udało mi się zupełnie odstawić koncentrator powietrza. Po 6 tygodniach rehabilitacji już sześć razy z rzędu wchodziłem na trzecie piętro. Na początku przez 5 minut przechodziłem 160 metrów, natomiast wyjeżdżając z Krakowa, pokonywałem tym czasie dystans 600 metrów. Robiłem bardzo szybkie postępy – ocenia Michał. Po 3 miesiącach heroicznej walki o życie wrócił do domu i zobaczył w końcu dwójkę swoich dzieci.

A jak jest dzisiaj? – Właściwie – może trudno w to uwierzyć - czuję się lepiej niż przed chorobą. Schudłem, choć okazało się, że moja nadwaga pomogła przetrwać mi czas w śpiączce, gdzie w 2 tygodnie straciłem 26 kg. Teraz nie mam wielkich dolegliwości. Są ślady na płucach, ale delikatne. W czasie choroby funkcjonowało tylko 8 procent płuc, które na szczęście potem się zregenerowały – informuje mężczyzna.

Dzisiaj z uśmiechem mówi, że w najgorszej sytuacji znalazła się jego żona i najbliżsi, ponieważ on… prawie wszystko przespał i nic z tego najgorszego nie pamięta. – Wierzymy, że bardzo pomogła nam nasza patronka święta Filomena i jej wstawiennictwo u Boga. Jesteśmy ogromnie jej za to wdzięczni. Wiara odegrała w tej sytuacji niezwykle ważną rolę. Jesteśmy również niezmiernie wdzięczni i z głębi serca dziękujemy wszystkim, którzy okazali nam pomoc, wsparcie i zrozumienie – podsumowuje Agnieszka. Sam proboszcz z Gniechowic przyznaje, że widział ogromną mobilizację rodziny i znajomych Michała. Codzienna modlitwa kilkudziesięciu osób na Mszy świętej zrobiła na nim wrażenie.

Michał jest szczęśliwym mężem i ojcem. Wie, że dostał od Boga drugie życie. – Skasował mi rachunek. Zaczynam od zera. Wiele się nauczyłem. Teraz cieszę się życiem z bliskimi – oświadcza z uśmiechem.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..