Rozmowa z Pawłem Rozdżestwieńskim, pełniącym obowiązki dyrektora wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. O zmianach, podejściu do nowej roli i wartościach.
Maciej Rajfur: Powiedział Pan o sobie, że jest Pan ukształtowany przez działania biznesowe i korporacje. To się dzisiaj chyba niezbyt dobrze kojarzy. Jaki jest zatem nowy dyrektor wrocławskiego IPN-u?
Paweł Rozdżestwieński: Myślę, że to akurat moja mocna strona, ponieważ korporacje muszą na siebie zarabiać, więc człowiek, który w nich pracuje, rozumie, jak działa pieniądz, co jest ile warte i co konkretnego może za to zrobić. Kiedy z korporacji przychodzi się do państwowej instytucji, docenia się każdą złotówkę i roztropnie się nią rozporządza. Ja wiem, że powszechny obraz „korpo” nie jest korzystny w społeczeństwie. Jednak należę do zwolenników etycznego myślenia o biznesie, w którym człowiek stanowi najważniejszą wartość każdej organizacji. Nie może bać się przychodzić do pracy, chce to robić i jest ogarnięty ideą, która prowadzi cały zespół wspólnie do przodu.
Czyli do wrocławskiego IPN-u wejdą reguły i narzędzia rodem z korporacji?
Postaramy się działać jak najszybciej, by zadowalać wszystkich zwracających się do Instytutu Pamięci Narodowej. Punktem wyjścia będzie proste i ważne pytanie: "W czym mogę pomóc?". Jeśli pragniemy osiągnąć sukces, musimy mieć ludzi zadowolonych wewnątrz i zewnątrz. A jako IPN pełnimy w pewnym sensie rolę służebną.
Jak Pan przyjął propozycję o szefowaniu wrocławskiemu oddziałowi? Awans? Wyzwanie? W jakich kategoriach Pan to postrzega?
Oprócz tego, że dostałem możliwość pracy w ciekawej instytucji, jestem ciekaw, czy moje pomysły na zarządzanie sprawdzą się również w większej grupie. Pracowałem w różnych zespołach, począwszy od tych kilkunastoosobowych. Ten oddział dysponuje blisko 140 etatami. Czy będę w stanie zbudować duży zespół, który pokaże, że pamięć narodowa jest wspólna dla wszystkich i stworzy zręby działania potrzebne w przyszłości? Zobaczymy. Jesteśmy depozytariuszami historii poprzez archiwum. Posiadamy wielkie repozytorium pamięci. Jednocześnie naszym zadaniem jest wymyślenie sposobu, by młode pokolenie chciało z tego korzystać. Trzeba ludziom dać narzędzia, możliwości i takie poczucie działania, by zespół realizował w pełni swoje zadania. Prowadzenie za rękę do niczego nie doprowadzi. Sukcesy osiąga się poprzez budowanie zespołu i ciężką oraz aktywną pracę.
Jak Pan patrzy na współpracę z wrocławskim samorządem i prezydentem Wrocławia?
Należy szukać elementów łączących. Jako IPN widzimy w działaniach władz miasta pozytywne akcenty. Przede wszystkim podjęto decyzję o wybudowaniu pomnika Żołnierzy Niezłomnych. Gdyby nie zgoda prezydenta miasta Wrocławia Jacka Sutryka, nie doszłoby do tego. Po drugie, obok naszego archiwum znajdował niemiecki obóz pracy Burgweide. To teren miejski, który pójdzie do sprzedaży pod zabudowę mieszkaniową. Prezydent obiecał nam wydzielenie pewnej powierzchni, by upamiętnić ofiary tego obozu pracy. A więc będziemy w stanie przywrócić im pamięć. W 2019 pod patronatem prezydenta Wrocławia odbył się Bieg Niepodległości we współpracy z nami. Przy tej okazji na pl. Solnym stanęła nasza wystawa. Widzimy zatem życzliwe podejście władz miejskich do naszych inicjatyw. Trwają również wspólne przygotowania wielu instytucji do obchodów 40. rocznicy ogłoszenia stanu wojennego. Do tego jest potrzebny IPN – do budowania wspólnej pamięci narodu polskiego.
Jaki jest Pana konik historyczny?
Zdecydowanie 14. pułk Ułanów Jazłowieckich ze Lwowa. W 1993 roku moja drużyna harcerska z Sochaczewa udała się z pielgrzymką do Szymanowa, gdzie znajduje się figura NMP Jazłowieckiej w klasztorze sióstr niepokalanek. Tam za zgodą koła pułkowego złożyła ślubowanie, że będzie kontynuować tradycje 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich. Bardzo się z tym pułkiem związałem. Jeszcze wtedy żyli ułani. Napisałem monografię pułku, otrzymałem krzyż pułkowy. Ten świat stał się ważnym elementem mojego wychowania. Stąd się wzięła moja fascynacja Lwowem. Znałem jeszcze ludzi, którzy przybyli po wojnie do Wrocławia ze Lwowa. Dlatego stolica Dolnego Śląska kojarzy mi się ze Lwowem.
Czy szykuje Pan duże roszady kadrowe w oddziale?
Nie sztuką jest zbudować zespół poprzez wyrzucenie zatrudnionych dotychczas pracowników. Sztuką jest zrobić to właśnie z ludzi, którzy tutaj pracują. Trzeba się po prostu zastanowić, czy nie należy niektórym pomóc lepiej realizować zadania, pomóc zmienić miejsce pracy, wyznaczyć nowy kierunek. Jestem zaszczycony współpracą z tymi ludźmi. Kiedy patrzę na ich dorobek naukowy, na to, co stworzyli i jak funkcjonują, wydaje mi się, że jednej rzeczy, której tu brakuje, to ducha, który spoi tę grupę.
Jakie są dla Pana najważniejsze wartości w życiu?
Jestem z pokolenia ludzi, którzy weszli w dorosłość w latach osiemdziesiątych, jeszcze za czasów PRL. Do dziś brzmi mi w uszach kazanie świętego Jana Pawła II, które wygłosił na Westerplatte w 1987 roku: „Każdy z Was, młodzi Przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte, jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić, jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć, jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić, nie można zdezerterować. Wreszcie, jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte. Utrzymać i obronić, w sobie i wokół siebie, obronić dla siebie i dla innych”. Tym wartościom staram się być wierny.