13. Marsz Równości we Wrocławiu uzmysłowił mi po raz kolejny, że hasła podnoszone przez manifestantów to wydmuszka opakowana w podwójne standardy.
Tęczowa społeczność, jak zawsze, na sztandary i transparenty wzięła tolerancję, akceptację, szacunek, wolność czy miłość. Wszystko bardzo ogólnikowo i szeroko rozumiane. Razi mnie niekonsekwencja, która wybrzmiewa przez głośniki podczas marszu i nijak nie współgra z na pozór pięknymi ideałami.
Obserwując ten kolorowy pochód pomyślałem, że przecież spora część banerów i transparentów z hasłami mogłaby zostać bez zmian przeniesiona np. na jakąś pieszą pielgrzymkę. Nikogo by przecież nie oburzyły stwierdzenia: "Rodzina to miłość", "Kocham, wiec jestem", "Miłość, nie wojna", "Miłość, przyjaźń, wzajemna pomoc", czy "Jesteś moim życiem".
Co więcej, hasło tegorocznego marszu - "Chcemy całego życia" - mogłoby posłużyć za przesłanie pro-life, w obronie życia pod sercem matki.
Ale właśnie diabeł tkwi w szczegółach. Przebiegłych szczegółach. Piękne wartości na marszu podejmowane są bowiem wybiórczo, a całe środowisko zaprzecza samemu sobie.
Jak mam interpretować sytuację, w której jedna kobieta ze sceny mówi, że miłość nie wyklucza, a po niej wchodzi mężczyzna, prowokuje i nakręca nagonkę na polityków wszelkiej maści, nazywając ich hałastrą (najbardziej oberwało się opozycji). W niewybrednych słowach nastawia ludzi negatywnie na jedną z redakcji i na koniec krzyczy przez mikrofon: "Miłość i nienawiść przecież zawsze idą ręka w rękę!".
Dalej, chcą całego życia, krzycząc o prawie do aborcji. Już nie wspomnę o przerabianej banderze na kolor tęczowy. Nie godzi się.
Jak dla mnie to jest właśnie miłość opakowana w złość i nienawiść, która mówi, że nie wyklucza, chyba że ktoś myśli nie po jej myśli. Wtedy nie tylko wykluczy, ale obrazi, sprowokuje, podsyci gniew.
Sporo na Marszu Równości mówi się o potrzebie równości i przeciwdziałaniu dyskryminacji, ale jak to pogodzić z drwinami na temat religii, płynącymi po drodze przez mikrofon i rozśmieszającymi cały tłum. Wykonywanie w pogardzie znaku krzyża połączonego z wyuzdanymi gestami. Wykrzykiwanie: "Matka Boska lesbijska nas kocha!", czy przebieranie się za księży...
Po co więc ta cała otoczka? Nie lepiej szczerze, zamiast z podwójnymi standardami? Ten niespójny przekaz jeszcze bardziej pogłębia podział. Wielu młodych niestety się na to nabiera myśląc, że manifestują w obronie praw uciśnionych.
Tymczasem prowodyrzy tworzą jakąś równoległą rzeczywistość prześladowania, której nijak nie da się zauważyć w codzienności. Do tego łamią standardy, o które sami najgłośniej się upominają. Po prostu błędne koło.