O tym, że to we Wrocławiu powstała metoda poszukiwań ofiar komunizmu, mówił prof. Krzysztof Szwagrzyk, zastępca prezesa IPN, na spotkaniu w Klubie Muzyki i Literatury w stolicy Dolnego Śląska.
Gdyby nie nasze prace na Cmentarzu Osobowickim, nie byłoby „Łączki”, nie byłoby innych działań prowadzonych w Polsce, bo nie byłoby sposobu jak to uczynić (...). I przypominam sobie rok 2003 i Cmentarz Osobowicki, nasze pierwsze prace. Były nas 3 osoby i wielka niepewność, jaki będzie efekt tych prac, pierwsze odnalezione szczątki, pierwszy widok czaszki przestrzelonej kulą, charakterystyczna metoda katyńska - powiedział prof. Krzysztof Szwagrzyk.
Pretekstem do spotkania i rozmowy o kwaterach ofiar terroru komunistycznego była najnowsza książka prof. Szwagrzyka pt. "Cmentarz Osobowicki we Wrocławiu. Pola ofiar komunizmu", którą niedawno wydał Instytut Pamięci Narodowej.
O tym, że na Cmentarzu Osobowickim znajdują się kwatery, w których chowano ofiary terroru komunistycznego zabite w więzieniu przy ul. Kleczkowskiej, wiedziano od dawna. Ale dopiero od 2003 roku prowadzone były tam prace ekshumacyjne i identyfikacyjne. Pierwsza odnaleziona na Osobowicach czaszka była przestrzelona od tyłu, co oznaczało, że ofiara została zabita metodą katyńską - strzałem w potylicę. Od 1949 roku wyroki śmierci w więzieniu na ul. Kleczkowskiej we Wrocławiu wykonywano właśnie tą metodą. Wcześniej cywile byli wieszani, a żołnierzy zabijał pluton egzekucyjny. W kilku przypadkach skazańcy mieli wlot kuli nie w potylicę, tylko na czole. To oznaczało, że oprawca, mordując, patrzył w oczy swojej ofierze.
Największe prace na Cmentarzu Osobowickim IPN prowadził w latach 2011-2012. Ich efektem było odnalezieniu szczątków prawie 300 ludzi. Zaangażowany w to był cały zespół specjalistów z różnych dziedzin wiedzy: archiwiści, historycy, archeolodzy, medycy sądowi, genetycy - w tym łańcuszku każdy miał do wykonania określone zadanie i każdy musiał je wykonać dobrze, aby uzyskać efekt końcowy, czyli zidentyfikować oraz przywrócić imię i nazwisko każdej ofierze i każdą potem godnie pochować.
W latach stalinizmu więzienie przy ul. Kleczkowskiej było jednym z największych w Polsce. Przebywało tu ok. 5 tys. więźniów. Mordowano ich w tym samum miejscu więzienia, w którym w czasach nazistowskich stała gilotyna, którą Niemcy zabijali więźniów. Władzom PRL bardzo zależało, aby pamięć o tych bohaterach nie przetrwała, dlatego byli chowani w bezimiennych dołach na dwóch kwaterach Cmentarza Osobowickiego.
Jedna z kwater, na której leżały ofiary terroru komunistycznego, sąsiadowała z polem, na którym chowano działaczy komunistycznych i gdy tam zabrakło już miejsca, komuniści chcieli w latach 80. poszerzyć kwaterę o ten właśnie teren. Gdy informacja dotarła do działaczy Solidarności, w której w powszechna była wiedza o tym, kto spoczywa w tej części Cmentarza Osobowickiego, postanowili za wszelką cenę nie dopuścić do nowych pochówków na miejscu ofiar więzienia z ul. Kleczkowskiej. Uciekając się do fortelu - zaproponowali władzom cmentarza uporządkowanie w czynie społecznym kwatery przed 1 listopada - uporządkowali kwaterę oraz usypali 300 kopców i postawili 300 krzyży z napisem "Tu leży żołnierz Polski Walczącej i prosi o modlitwę".
Wydarzenie odbiło się szerokim echem w kraju i za granicą, a w archiwum IPN zachowała się korespondencja w tej sprawie między szefem SB we Wrocławiu a sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Ta wymiana pism trwała do upadku komunizmu w Polsce, co spowodowało, że kwatera ofiar systemu komunistycznego na Cmentarzu Osobowickim szczęśliwie dotrwała bez współczesnych pochówków do zmiany systemu na przełomie lat 80. i 90.
Obecnie IPN nadal prowadzi prace na Cmentarzu Osobowickim.