Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Jedni mówili, że zwariował, a inni go dopingowali

"Jeśli dasz radę dojechać samotnie na rowerze do Santiago, to nie ma przed tobą rzeczy niemożliwych" - usłyszał Tomek na granicy hiszpańsko-portugalskiej.

Mieszkaniec niewielkiego Wąsosza 8 lat temu uczestniczył w spotkaniu z księdzem, który przejechał z Polski do Santiago rowerem. Ta opowieść zrobiła na 14-letnim Tomku duże wrażenie. Miał ją w pamięci przez lata.

W tym roku ojciec koleżanki zaproponował Tomaszowi wspólną podróż do Portugalii i Hiszpanii. On miał jechać motorem, a student rowerem. Wspomnienie sprzed lat wróciło, a wraz z nim zapał. 23-latek wziął w pracy urlop i 1 września wyruszył – ostatecznie samotnie – do grobu św. Jakuba.

Pierwsze kilka dni w trasie okazały się najtrudniejsze. Tomasz nie miał czasu, by do drogi przygotować się fizycznie. Nie mógł znaleźć właściwej pozycji na rowerze. Odczuwał bóle pleców i pośladków. W dodatku wyjechał z domu przeziębiony. Jakby tego było mało – prawie cały czas musiał pedałować pod wiatr, miał zepsutą przerzutkę, a po zaledwie 50 kilometrach zerwała mu się jedna z sakw rowerowych.

Poruszał się też na oponach przeznaczonych do asfaltu, a trasa wiodła najczęściej przez pola. Ostatecznie w trakcie podróży zmieniał dętkę aż dziesięciokrotnie. To nie koniec niedogodności. Przez kilka pierwszych dni spał w hamaku, którego nie potrafił rozplątać i jakoś snu nie była najwyższa. – Dopiero po kilku dniach, kiedy złapałem dobry rytm, zacząłem czerpać z jazdy dużo przyjemności – stwierdza Tomek.

Starał się jechać szlakami św. Jakuba, które jednak nie do końca są przystosowane do jazdy na rowerze. Im bliżej Santiago się znajdował, tym częściej spotykał pielgrzymów i nie czuł się samotny. – Choć przyznaję, że jestem typem samotnika. W czasie wyjazdu polubiłem bycie sam ze sobą. Cieszyłem się, że wyrwałem się z codziennego pędu i w końcu nie musiałem się spieszyć – opowiada T. Babij.

W Niemczech doświadczył słonecznej pogody i temperatur na poziomie 30 stopni Celsjusza. Jeździł nocami i wieczorami, a w czasie gorącego dnia odpoczywał. Z kolei we Francji niemal cały czas padał deszcz. Tomasz miał przemoczone ubrania i śpiwór. W Hiszpanii wystąpiły zimne poranki i noce – temperatura spadała do 3–4 stopni powyżej zera. Pielgrzym nie wziął ze sobą długich spodni ani kurtki, zmienił więc tryb jazdy. Wyjeżdżał około godziny 10–11 i jechał, dopóki nie było mu zimno, czyli do godziny 23–24. Potem wskakiwał do ciepłego śpiwora i hamaka.

– Mimo tego, że warunki były różne, nie przeżyłem gorszego dnia pod względem psychicznym. Nie miałem myśli o rezygnacji. Nieważne, co się działo, pragnąłem posuwać się do przodu – oświadcza 23-latek. Nocował w większości pod gołym niebem. Czasem pod mostami, na przystankach autobusowych lub w przedsionku kościoła. Przez pandemię dużo domów pielgrzyma okazało się zamkniętych. Wtedy pozostawał hamak i rozgwieżdżone sklepienie nieba.

Spotkania z innymi pielgrzymami motywowały Tomasza do dalszej jazdy. Wyzwanie traktował nie tyko jako przygodę, ale także jako pielgrzymkę. – We Francji świątynie wyglądają na opuszczone, niektóre popadają w ruinę. Dziurawe dachy, zapleśniałe podłogi, ale mimo to odprawia się w nich Msze Święte – mówi Tomasz.

W Tui, hiszpańskim mieście na granicy z Portugalią, podszedł do niego mężczyzna, który poprosił o drobne pieniądze na jedzenie. Polak opowiedział mu swoją historię i wsparł groszem. Ubogi na odchodne stwierdził: „Jeśli dasz radę dojechać samotnie na rowerze do Santiago, to nie ma przed tobą rzeczy niemożliwych”. Podróż do Composteli przyniosła mu spokój ducha, łagodność, cierpliwość. – Przestałem się denerwować sprawami, które nie mają większego znaczenia. Czuję się szczęśliwszy – przyznaje 23-latek. Reakcje na jego wyzwanie w otoczeniu były skrajne. Jedni mówili, że zwariował, a inni dopingowali i wierzyli w udaną wyprawę. – To był mój pierwszy większy zagraniczny wyjazd na rowerze. Nie ukrywam, że myślę o kolejnej wielkiej przygodzie. Ta okazała się dotychczas najlepszą w moim życiu – ocenia T. Babij.

Kiedy zobaczył w oddali katedrę św. Jakuba w Santiago – na Monte do Gozo – na jego policzkach pojawiły się łzy szczęścia i wzruszenia. – Dotarło do mnie wtedy, co zrobiłem – mówi Tomek. Monte do Gozo to Wzgórze Radości. Znajduje się na nim Europejskie Centrum Pielgrzymowania im. Jana Pawła II, gdzie pracują wolontariusze z Polski. To z tego miejsca po raz pierwszy widać katedrę w Santiago de Compostela.

Co ciekawe, ostatecznie do wnętrza katedry nie wszedł z powodu remontu. Nie załamało go to. – Mam motywację, żeby tam wrócić, niekoniecznie rowerem. Chcę jednak dokończyć podróż i postawić kropkę nad „i” – podsumowuje.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy