Było to spore ryzyko. Przez dziesięć lat w konspiracyjną działalność Solidarności Walczącej były zaangażowane trzy pokolenia Błażewiczów – babcia, rodzice oraz dzieci.
Paweł Błażewicz jest nauczycielem historii. Pochodzi z Wrocławia, a od trzech lat pracuje w centrali IPN w Warszawie. Rok wcześniej odkrył domowe archiwum z lat 80. XX w., związane z działalnością konspiracyjnej drukarni Solidarności Walczącej. – Założyli ją moi rodzice Bohdan i Katarzyna w naszym mieszkaniu przy ul. Jaworowej 44 we Wrocławiu. Funkcjonowała przez 10 lat. Ostatni druk miał miejsce w 1991 roku – opowiada.
Walka kontynuowana
Ojciec był przeszkolony w czasie „karnawału Solidarności”, dlatego podczas stanu wojennego byliśmy w stanie szybko uruchomić drukarnię. Na początku byliśmy związani jedynie z Regionalnym Komitetem Strajkowym, czyli z Solidarnością związkową, a od 1983 roku tato był zaprzysiężonym członkiem Solidarności Walczącej – mówi P. Błażewicz. Zaznacza jednak, że w domowej drukarni drukowano ok. 50 tytułów w zasadzie wszystkich opozycyjnych środowisk Wrocławia. Rodzina bardzo ściśle współpracowała również z kapucynami z parafii pw. św. Augustyna na ul. Sudeckiej. – Drukowaliśmy też w klasztorze. Chodziło o to, by nie wszystko przechodziło przez nasze mieszkanie. Było więc kilka lokalizacji – wyjaśnia. Powstawały nie tylko konspiracyjne gazety, biuletyny i książki, ale również materiały wykorzystywane w duszpasterstwie kapucynów czy jezuitów z alei Pracy. Nie zawsze były to też wielkie i bardzo ważne pozycje. – Drukowaliśmy nawet m.in. naklejki na… pudełka od zapałek z wizerunkami liderów dolnośląskiej Solidarności oraz znaczki – dodaje. Pan Paweł w momencie wybuchu stanu wojennego był w trzeciej klasie podstawówki. To wystarczyło, by zaangażować go w działalność drukarni. – Odbierałem papier i przynosiłem informacje ze skrzynek kontaktowych. Jeszcze więcej pomagali starsza siostra Dorota, babcia Tatiana, z pochodzenia Rosjanka, a z czasem młodszy brat Piotr. Przychodziło też do nas mnóstwo ludzi, którzy włączali się w pomoc – mówi. Czy chłopiec, który jeszcze nie miał 10 lat, był świadomy nielegalności tego, co robi z rodzicami? – Pochodzę z rodziny o długich tradycjach patriotycznych. Jeden dziadek był w legionach, drugi był żołnierzem wyklętym na Wileńszczyźnie, jeden brat cioteczny mamy był żołnierzem AK, a drugi został zamordowany przez Sowietów w Charkowie. O tym wszystkim mówiło się w domu. Widziałem naszą walkę jako kontynuację powstania warszawskiego – zaznacza.
Odkrywanie po latach
Niebezpieczna działalność była prowadzona przez kolejne lata. Dopiero w 1987 roku mieszkanie Błażewiczów stało się podejrzane. Kilkukrotnie odbyły się rewizje, choć, jak wskazują ślady w archiwach IPN, ojciec pana Pawła był inwigilowany już dwa lata wcześniej. Jak to się stało, że nie wpadło archiwum? – Mieliśmy taki układ z sąsiadami, państwem Lewandowskimi, że gdy esbecy robili rewizję, to dawaliśmy klucze do ich piwnicy. Zawsze było rewidowane nie to pomieszczenie – opowiada. Podkreśla, że jego tato, choć był prostym spawaczem, uwielbiał czytać i miał zmysł historyczny, który podpowiadał, że wbrew zasadom konspiracji warto część rzeczy zachować – tłumaczy. Paweł Błażewicz przyznaje, że do odkrycia archiwów musiał dojrzeć. Opowiada, że gdy zobaczył, co się w nich kryje, był zaskoczony rozmachem działalności, która miała miejsce w jego domu. – Były tam m.in. dwie gazetki szkolne – jedna z XIV LO, a druga z Zespołu Szkół Elektronicznych – redagowane przez moich kolegów, z którymi się spotykałem przy różnych okazjach. Ani ja, ani oni nie wiedzieliśmy, że te ich gazetki drukował mój tato – zwraca uwagę, tłumacząc, jak działała konspiracja. Podkreśla, że w piwnicy znalazł nie tylko zarchiwizowane gazety, ale również materiały związane z procesem wydawniczym m.in. makiety. Zachowało się kilkanaście makiet najważniejszej gazety RKS-u – „Z Dnia na Dzień” z ostatniego okresu konspiracji (1989–1990). One były w formacie A3, a gazetę drukowano w A4. Wiadomo było, że druk będzie lepszej jakości, jeśli makieta będzie większa. Do niektórych czasopism mam negatywy, a także część sprzętu drukarskiego – wałek, rakle – dodaje. Okrągłostołowe przemiany społeczno-polityczne od 1989 r. sprawiły, że Bohdan Błażewicz wpadł w depresję. Przez jakiś okres nie miał pracy. – To był najgorszy czas w historii naszej rodziny. Tato zmarł w wieku 66 lat – wspomina pan Paweł. Dziś nadszedł czas, by historia rodzinnej drukarni Błażewiczów oraz całego kręgu współpracowników ujrzała światło dzienne, bo to między innymi dzięki nim udało się odzyskać Polsce wolność.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się