Wanda Kiałka to żywa historia. Los poprowadził ją z Wilna aż na Syberię. Ostatecznie osiadła we Wrocławiu. Jest przykładem kobiety niezłomnej, rozmodlonej i radosnej mimo wielu drastycznych przejść.
Wanda Kiałka skończyła właśnie 99 lat. Mało kto patrząc na nią domyśliłby się takiego wieku. Jest w bardzo dobrej formie fizycznej, jak i psychicznej.
Kombatantka mieszka we Wrocławiu, wciąż spotyka się z ludźmi, w tym szczególnie lubi widywać się z młodzieżą i opowiadać im swoje trudne, ale pouczające losy.
Pani Kiałka to wilnianka. Już jako 19-latka zaczęła działać w konspiracji w czasie II wojny światowej. Była łączniczką i sanitariuszką Armii Krajowej o pseudonimie "Marika".
W 1945 roku aresztowało ją NKWD. Polkę skazano na 20 lat katorgi w Workucie na Syberii. Był to duży obóz katorżniczy o opinii jednego z najcięższych i najpilniej strzeżonych. Ostatecznie Wanda wróciła do Polski w 1956 roku, po 12 latach niezwykle ciężkiej pracy.
Dziś 99-latka chętnie opowiada o swoich przeżyciach, by edukować młodsze pokolenia.
- Dzięki Bogu przeżyłam te 12 lat na Syberii. Związek Radziecki "był łaskawy" i darował mi 8 lat. I jeszcze mnie pytali, czy jestem zadowolona. Pomyślałam wtedy w duchu: "A szlag by was trafił...". Naszym szczęściem na wygnaniu okazała się przyjaźń. Bardzo ważne było mieć przy sobie kogoś bliskiego. Po całym dniu tytanicznej pracy w kopalni siły odzyskiwało się chociaż trochę przytulając się do koleżanki. Nie trzeba było słów - opowiada "Gościowi" Wanda Kiałka.
Jak dodaje, trudno mówić u niej o dosłownym przebaczeniu. Stara się nie myśleć o ludziach, którzy zrobili jej krzywdę.
- Pan Bóg ich osądzi po tamtej stronie. Ja natomiast modlę się za tych, którzy mi pomagali np. w obozie na Syberii. Pamiętam takiego starszego mężczyznę - dyżurnego. Co jakiś czas robiono nam złośliwą rewizję w baraku, żeby znaleźć zakazane rzeczy np. książki czy listy. On nam - Polkom - mówił na ucho: "Dziewuszki, szmon". A szmon to znaczy rewizja. I wtedy miałyśmy szansę coś schować - wspomina kombatantka.
Dobry dyżurny kilka razy uratował młodą Polkę Wandę np. przed karcerem, czy cięższą pracą. Rzeczywistość obozowa na Syberii była nie tylko brutalna, ale pełna pułapek. Więźniowie polityczni byli przetrzymywani razem z recydywistami. Ci ostatni często przystawiali się do młodych, Bogu ducha winnych, więźniarek. P. Wanda niejednokrotnie otarła się o bardzo niebezpieczne sytuacje, które prowokowali agresywni mężczyźni.
- Życie wśród bandytów wymagało czujności. Od nich nic nie wolno było brać - ani kwiatka, ani listu. Oni szukali na siłę żon. Przyjęcie czegokolwiek groziło napastowaniem, gwałtem, ciężkim pobiciem. Moja przyjaciółka kilkukrotnie została pobita. Miałyśmy tam ciężkie życie. Ale powiedziałyśmy sobie, że w takim warunkach postaramy się żyć godnie, moralnie i traktować wszystkich z szacunkiem. Także tych, którzy nas krzywdzili - przyznaje 99-latka.
W swoje urodziny przyjęła specjalne delegacje m.in. z Centrum Historii Zajezdnia i Akademii Wojsk Lądowych. Kombatantka od lat jest bardzo aktywna na polu społeczno-dydaktycznym. Współpracuje ze stowarzyszeniem "Odra-Niemen".
- Ja jestem naprawdę zadowolona, że młodzi ludzie i dzieci chętnie słuchają o polskiej historii. Oni są autentycznie zainteresowani i przejęci. W pewnej szkole miałam prelekcję z młodszymi klasami. Uczniowie słuchali w skupieniu jak zahipnotyzowani. Kiedy skończyłam, kilka dziewczyn natychmiast do mnie podbiegło mówiąc: "czy mogę panią ucałować", "czy mogę panią uściskać". Jedna z nich płakała i stwierdziła: "Pani tak wiele trudów i cierpienia przeżyła...". Dzieci naprawdę chłoną tę wiedzę - stwierdza pani Wanda.
Urodzinowy tort w stowarzyszeniu "Odra-Niemen" dla p. Wandy. Maciej Rajfur /Foto Gość