To coś więcej niż prawie milion elementów, 3,5 tysiąca piszczałek i ponad 30 ton wagi. Za tym instrumentem stoi wiele ciekawostek i nietuzinkowych historii, które tworzą tę wielką odbudowę.
Wchodząc do gotyckiej bazyliki garnizonowej św. Elżbiety we Wrocławiu, nie sposób oderwać od nich wzroku. Zachwyca wygląd, zachwyca brzmienie, liczby, ciekawostki, technologia i kunszt tworzenia. 20 milionów złotych z budżetu miasta i 2 miliony od hojnych donatorów - tyle kosztowało wzniesienie na nowo tego cudu sztuki i muzyki. Tutaj nie było drogi na skróty. Organy Michaela Englera narodziły się ponownie, odtworzone przez najlepszych specjalistów w swoim fachu na świecie nie tylko w jak najwierniejszy sposób, ale również dawną technologią.
Te pierwsze, zbudowane przez mistrza w latach 1750-1761, pochłonął w całości pożar z 1976 roku. Empora organowa spadła razem z instrumentem. Miasto Wrocław, jeszcze z poprzednim prezydentem na czele, zdecydowało się 11 lat temu odbudować tę perełkę sztuki i muzyki. 27 stycznia 2022 odbyła się uroczysta inauguracja, podczas której "Głos Śląska" (tak był nazywany) zabrzmiał i zaprezentował się w pełnej krasie. A teraz? Organiści z całego kraju i z zagranicy dzwonią z pytaniami, czy mogą spróbować swoich sił właśnie tam. Trudno się dziwić. To bez wątpienia realizacja z rozmachem i oryginalnością na skalę międzynarodową. To największa tego typu odbudowa na świecie od II wojny światowej.
Od zera do arcydzieła
Odbudowę realizowało konsorcjum firm: niemiecka Orgelbau Klais, belgijska Manufacture d’Orgues Thomas oraz polska Zych Zakłady Organowe. Przy projekcie pracowało ponad 200 osób różnych narodowości i religii. Wśród nich m.in. najlepszy intonator na świecie - Andreas Saage (Orgelbau Klais), który kierował pracami siedmiu intonatorów. Po całkowitym spaleniu barokowe organy zachowały się tylko na archiwalnych zdjęciach i w marzeniach paru osób. Reszta obróciła się w popiół, więc odbudowę zaczęto kompletnie od zera. - Zazwyczaj coś z instrumentu pozostaje, ściąga się tylko nawarstwienia, odświeża i tak się remontuje. W naszym przypadku zostało parę fotografii, a reszta obróciła się w popiół. Musieliśmy zatem przejść z dwóch wymiarów zdjęć do trzech wymiarów makiety. Zaczęliśmy rozrysowywać poszczególne elementy, każdy ornament, kwiatek, figurę. Potem ulepiliśmy każdy element z plasteliny w skali 1:10. I tak powstała makieta, której zrobiliśmy zdjęcia pod odpowiednim kątem, żeby porównać z zachowanymi fotografiami. Sprawdzaliśmy, czy proporcje się zgadzają i poprawialiśmy szczegóły. Kolejna makieta powstała z elementów odlewanych z gipsu i pokryta została 24 karatowym złotem - mówi Andrzej Lech Kriese, organmistrz z tytułem mistrza, stolarz, konserwator, koordynator projekt i pełnomocnik konsorcjum.
Warto dodać, że Michael Engler w XVIII wieku był prekursorem budowy organów w tej części Europy. Na jego życzenie empora organowa została obniżona o
Liczby nie kłamią
Kluczowym było przejście z dwóch wymiarów zdjęć do trzech wymiarów makiety. Nie jest łatwo umieścić instrument barokowy w gotyckim wąskonawowym i wysokim kościele. Musi być on wyższy niż szerszy. Dla całej mechaniki grania i odbioru dźwięków to korzystniejsza sytuacja niż na odwrót (np. w Krzeszowie organy zbudowane także przez Englera są szersze niż wyższe).
Instrument jest mechaniczny. Wyposażony w 54 głosy. Waży ponad 30 ton. Ma
- Klawisz i zaworek nad piszczałką dzieli nawet do
Nazwy głosów rozpoczynają się od principal, czyli pierwszy, główny. O połowę krótsze piszczałki brzmią o oktawę wyżej. Zachowano oryginalną nomenklaturę np. pryncypał ośmiostopowy mówi o tym, że pierwsza piszczałka ma
Kopia to mało powiedziane
Owszem, mówimy o kopii czysto barokowego instrumentu (co jest ewenementem w skali świata), ale tutaj specjaliści postawili na rekonstrukcję w tradycyjny sposób, by zbliżyć się możliwie jak najbardziej do oryginału. - M.in. obróbka drewna, czy klejenie zostały przeprowadzone technologiami stosowanymi w baroku. W przeciwnym razie nie dałoby się odtworzyć całkowicie wszystkiego. Inaczej wygląda powierzchnia cyklinowana ręcznie niż wygładzana szlifierką. Wygląd współczesnych lakierów różni się od tradycyjnych pigmentów ucieranych np. ze skał i białek kurzych - wymienia A. L. Kriese. Prawdopodobnie organy w oryginale były różowe, choć dysponujemy tylko czarno-białymi zdjęciami. Nawet gdyby fotografie zostały przedstawione w kolorze, niekoniecznie musiały oddać prawdę. - Instrument był dwa razy gruntownie przemalowywany. Po raz ostatni w XIX wieku na modne wówczas kolory z okazji przyjazdu cesarza. Poza tym organy pokryto werniksem, który w ciągu kilkudziesięciu lat ciemniał - zauważa organmistrz. W 1942 roku w czasie remontu przeniesiono cały instrument metr do tyłu i do góry. Wówczas był elektropneumatyczny.
W procesie rekonstrukcji drewno nie było lakierowane, podobnie jak w pierwotnej wersji. Nanoszono od jednej do dziewięciu warstw specjalnego pigmentu mieszanego z klejem zwierzęcym. Cała konstrukcja, nawet balustrada i podłoga, są elementami akustycznymi, które przenoszą fale. Organy zostały odtworzone w całości oryginalnymi technikami. Ta decyzja oczywiście wydłużyła prace, choć cały projekt został i tak oddany przed ostatecznym terminem. Jest i niewątpliwy plus produkcji starymi metodami – dokładnie wiemy, jak instrument będzie się zachowywał za sto czy dwieście lat w przeciwieństwie do współczesnych technik.
Tradycyjnie odbywało się także odlewanie i produkcja piszczałek. Nie kupowano blachy na piszczałki w sklepie czy hurtowni, lecz wytwarzano stop w pracowniach organmistrzowskich. Wówczas topi się cynę z ołowiem, z antymonem i innymi substancjami. Rozlewa się to na bardzo długi stół pokryty materiałem. W poprzek stoi skrzynka bez dna, czyli sama rama. Tam do niej wlewa się stop i przesuwa się ją po stole. Pozostaje warstwa, która zastyga i w ten sposób tworzy się blacha. Później się ją ręcznie skrawa, żeby uzyskać odpowiednią grubość. Piszczałkarz wycina te kształty, żeby po złożeniu i zlutowaniu piszczałka miała odpowiednią średnicę.
Nawet w miejscach zupełnie niewidocznych stosowano metody rodem z epoki baroku. Na przykład zamiast współczesnych mocowań zobaczymy żelazne okucia wykuwane ręcznie w kuźni. Kolejnym przykładem kunsztu i misterności są tabliczki rejestrowe - obtoczone skórą jelenia, a napisy i krawędź pokryto 24-karatowym złotem. Opisują one nazwy głosów. Czcionka wszystkich oznaczeń to pismo Englera, odtworzone z pozostawionych przez niego dokumentów.
W organowym sadzie
Największe wrażenie robi prospekt organowy, czyli frontowa elewacja zewnętrznej obudowy organów. Po dwóch jej bokach stoją Aarona i Miriam, rodzeństwo Mojżesza. Nad nimi dwie kobiety- personifikacje Kościoła i Synagogi. Pierwsza (po prawej) to wojowniczka z kołczanem i strzałami symbolizuje Kościół walczący z szatanem na ziemi. Druga to nierządnica z nagimi piersiami i rozpuszczonymi włosami, mówiąca o tym, że Żydzi odrzucili Jezusa jako Mesjasza. Widoczną całość zwieńcza gloria z trójkątem, a w nim tetragram, czyli cztery hebrajskie litery, będące zapisem imienia Boga w Biblii: "Jam jest, który jest". Promienie wychodzące z trójkąta opatrzności to rzadkość. Są złoto-niebieskie. Pierwsze to pozłacane drewno natomiast kolor niebieski uzyskano produkując specjalne szkło o odpowiedniej grubości. Wersja nie w pełni złota, lecz złoto niebieska wyszła w podczas badań już w trakcie zaawansowanej budowy.
- Każdy element snycerki został wykonany z lipy szerokolistnej. Badaliśmy istniejące organy Englera, aby dowiedzieć się, jaką logiką kierował się mistrz przy wyborze drewna do poszczególnych fragmentów - informuje Andrzej Kriese. Ostatecznie stworzono
Uwagę zwraca kunsztowny stół organistowski. Zastosowano przy nim technikę intarsji (tworzeniu obrazu przez wykładanie powierzchni przedmiotów drewnianych). Każdy kolor to inny rodzaj drewna, dlatego na konsoli do gry widzimy istny festiwal drewna. Niczym puzzle układano kawałki o grubości
O niezwykłej rekonstrukcji i dbałości o szczegóły niech zaświadczy fakt dotyczący niewielkiego, ale ważnego elementu: - Rodzina Englerów przez całą dynastię tworzyła ten sam kształt cięgieł rejestrowych, które były wycinane prawdopodobnie tym samym nożykiem. Na potrzeby naszych organów zeskanowaliśmy oryginalne wyciągi istniejące w innych organach Englera i wykonaliśmy je tutaj tę samą techniką - z gruszy pokrytej szelakiem, czyli naturalną żywicą - opisuje organmistrz.
Odtworzono także lustra, dzięki którym organista mógł obserwować ołtarz, który obecnie znajduje się bliżej środka po reformie liturgii z Soboru Watykańskiego II i dlatego już go w lustrach nie zobaczymy.
Tu powietrze żyje
Aż trudno uwierzyć, ale nowe organy Englera składają się z prawie miliona elementów. Składanie instrumentu odbywało się już na emporze w bazylice według dokładnego harmonogramu. Proces montażu okazał się niezwykle skomplikowany. Duże elementy trzeba było osadzać w odpowiedniej kolejności, bo później by się nie zmieściły. Na przykład część piszczałek została umieszczona na emporze jeszcze przed powstaniem całej konstrukcji. Największe części organów to 8 ogromnych miechów (płuca instrumentu).
- Stworzyliśmy dwa systemy zasilania powietrzem. Stary - klasyczny, bez użycia prądu, czyli kalikowanie (ręczne naciskanie). Na samym dole znajduje się zaś współczesna dmuchawa dająca stabilny powiew. Powietrze w organach w pewien sposób żyje, ma moc twórczą. Przechodzi przez kanały z drewna. Niemcy określają je jako „lebendig” - mówi Kriese, anioł stróż rewitalizacji organów w bazylice św. Elżbiety. W myśl zasady: „mądry Polak po szkodzie” postawiono na najwyższej klasy zabezpieczenia przeciwpożarowe. Całą elektrykę zainstalowano w hermetycznych metalowych rurkach, co zabezpiecza przed wydostaniem się iskry. W środku przebiegają zaś niepalne uziemione kable. Wszystkie komputery sterujące iluminacją i dmuchawą znajdują się w niepalnej skrzyni otoczonej wełną kamienną. Zamontowano również system stałogaśniczy. Niepalne drzwi prowadzące do naw bocznych, żeby ogień się nie rozprzestrzenił. Zainstalowano czujnik dymu i płomienia oraz kamery na podczerwień wykrywające pożar.
Dużą rolę w ostatecznym efekcie organów odgrywa oświetlenie, które kosztowało 250 tysięcy złotych. Składa się ze specjalnych projektorów i lamp. Można nimi sterować i regulować (nawet każdą z osobna) z pozycji tableta. Stworzonych zostanie kilka programów: na Msze wieczorną, poranną, bardziej lub mniej uroczystą. Nie zobaczymy za to kolorowej iluminacji, ale istnieje możliwość zmiany barw na cieplejsze lub zimniejsze. Przy oprowadzaniu wokół instrumentu będzie można podświetlać wybrane jego elementy.
I na koniec: symbol niezwykły. Na środku pod prospektem znajduje się kartusz z herbem pierwotnych fundatorów organów, zamożnej rodziny von Riemer und Riemberg. Mieszkała ona w kamienicy Pod Błękitnym Słońcem na wrocławskim rynku. - Można sobie wyobrazić, ile dali pieniędzy na organy, skoro tylko ich herb znajduje się przy instrumencie - dodaje A. Kriese. I co widzimy w kartuszu? Feniksa, który powstaje z popiołów i trzyma gałązkę lauru. Ten przecież projekt też jest niczym feniks, który dosłownie i w przenośni powstał z popiołów. Czy to nie samospełniająca się przepowiednia?