W siedzibie stowarzyszenia "Odra-Niemen" Sybiracy opowiadali swoje historie zesłania na nieludzką ziemię w głąb Związku Radzieckiego.
W ramach czwartkowych spotkań w stowarzyszeniu "Odra-Niemen" tym razem poruszono temat zbrodniczych deportacji Polaków na Syberię przez Związek Radziecki.
Gośćmi byli Ryszard Janosz i Roman Janik, wiceprezesi wrocławskiego oddziału Związku Sybiraków, oraz Antonina Kużaj, prezes Stowarzyszenia Pamięci Zesłańców Sybiru we Wrocławiu.
W Polsce obecnie żyje jeszcze 20 tysięcy ludzi, którzy przeszli wywózkę na Sybir. W samym województwie dolnośląskim jest ich ponad 6 tysięcy. Oddział wrocławski Związku Sybiraków jest najliczniejszy w Polsce. We Wrocławiu mieszka 2 tysiące zesłańców zrzeszonych w kołach miejskich. A bywają oddziały w kraju, które mają 50 czy 60 osób.
- Zesłania rozpoczęły się od czasów walki z caratem, od konfederacji barskiej, kiedy na Sybir wywieziono kilkudziesięciu Polaków. Później, w czasie II wojny światowej Stalin chciał wyniszczyć nasz naród i dlatego bardzo szybko za jego specjalnym rozkazem sporządzano listy do wywózek, które organizowało NKWD. To wielka logistyczna operacja - opowiadał Ryszard Janosz.
Przygotowania trwały kilka miesięcy i już w lutym 1940 roku rozpoczęto transporty, w międzyczasie szykując miejsca zsyłki na dalekich terenach Związku Radzieckiego, które od wieków usiane były więzieniami i obozami pracy o różnym stopniu. Rosjanie opróżnili je z przestępców, by umieścić w nich Polaków.
- My trafiliśmy do baraków, w których robactwo, wszy i pchły zostały jeszcze po rosyjskich zbrodniarzach, którzy tam mieszkali. Teren był ogrodzony, zabudowany wieżyczkami strażniczymi - mówił R. Janosz.
W tym samym czasie zgromadzono wziętych do niewoli oficerów, przedstawicieli inteligencji i dokonano wielkiego mordu nazwanego Zbrodnią Katyńską.
W pierwszej turze wywózek na Sybir trafiło ponad 300 tysięcy Polaków przewiezionych w bydlęcych wagonach towarowych. Następny transport odbył się w kwietniu, potem w czerwcu i kolejny już w 1941 roku.
- Wtedy Niemcy napadają na Rosję i, co ciekawe, Rosjanie w ogóle nie przerywają wywózki! Radzieccy żołnierze uciekają przed Niemcami, a NKWD pakuje Polaków do wagonów i wciąż wywożą na Sybir. W tych czterech transportach na Syberię deportowano ponad milion osób. W sumie historycy doliczyli się miliona trzystu tysięcy ludzi – informował wiceprezes wrocławskiego Związku Sybiraków.
Podkreślił, że Sybiracy byli efektem nienawiści Rosjan i Polaków i to oni odczuli na własnej skórze okrucieństwo sowieckie. Zaznaczył przy tym, że na Syberię trafiali także żołnierze Armii Krajowej, którzy wychodzili z łagrów nawet kilkanaście lat po wojnie, jak np. mieszkanka Wrocławia Wanda Kiałka.
Swoją historię pobytu na Syberii opowiedział także Roman Janik, który miał 10 lat, kiedy zapukano do jego domu i wraz z rodzicami oraz trzema siostrami wywieziono na Syberię.
- Z niedzieli na poniedziałek 10 lutego 1940 roku wszyscy spokojnie spali. Miałem wtedy prawie 10 lat. Raptem słyszymy walenie w drzwi i w podłogę na ganku. Trwa zima, pada śnieg, ponad 20 stopni mrozu. Przyszła białoruska policja. Wpadła ich trójka do mieszkania. Wszyscy się zerwali. Chaos, krzyk, płacz. Najbardziej lamentowała mama. Dali nam godzinę na spakowanie. Zaczęliśmy się ubierać. Mama nałożyła na nas tyle ubrań, ile się dało. Tylko butów nie dało się dwóch par ubrać - wspominał R. Janik.