Wrocławski oddział "Jaworzniaków" przekazał uroczyście swój sztandar stowarzyszeniu "Odra-Niemen". To z jednej strony symboliczny, a z drugiej wyraźny gest sztafety pokoleń.
W Polsce wciąż powszechnie nie funkcjonuje pojęcie "Jaworzniaków". To nazywani najmłodszymi żołnierzami wyklętymi młodociani więźniowie polityczni z lat 1944-1956. W 1990 roku powołali swój związek.
Wrocławski oddział zorganizował kpt Stefan Siejka w 1997 roku. Wówczas we Wrocławiu nie było ich dużo, bo 41 osób. W 2012 żyło w stolicy Dolnego Śląska już tylko 20, a dzisiaj mamy ich zaledwie trzech, a pięciu na Dolnym Śląsku.
26 lutego na rozpoczęcie maratonu filmowo-dyskusyjnego ku czci żołnierzy niezłomnych nastąpiło uroczyste przekazanie sztandaru Dolnośląskiego Okręgu Jaworzniaków do siedziby stowarzyszenia "Odra-Niemen". Został on poświęcony w 1997 roku w bazylice garnizonowej.
- Jaworzniacy to niezwykła grupa z niezwykłymi życiorysami. Młode Wojsko Polskie, które przeżyło straszne chwile. Ale do końca życia pozostali pogodni i niezależni. Współpracują z nami od samego początku. Byliśmy z nimi w tak wielu miejscach i mamy tyle wspólnych wspomnień. Oni stali za nami i walczyli o nas. Postaramy się, by już na uroczystościach 1 marca ten sztandar z nami stał. Będziemy o niego dbać i będzie przypominał o środowisku Jaworzniaków. Ma tutaj swoje miejsce - mówiła Ilona Gosiewska, prezes stowarzyszenia "Odra-Niemen".
Po przekazaniu sztandaru wyświetlono kilka wspominkowych zdjęć oraz film.
- Mój mąż opiekował się sztandarem i tyle się go nadźwigał... On jeździł razem z mężem na zjazdy, brał udział w ważnych uroczystościach państwowych i żegnał zmarłych kolegów Jaworzniaków - mówiła Maria Oboron, żona śp. Jerzego, jednego z Jaworzniaka.
- Czasami stoją harcerze przy sztandarze i zdarza im się zemdleć. A Jaworzniacy już po 90-tce na ostatniej Mszy św. pogrzebowej stali półtorej godziny i żaden z nich nie drgnął - uśmiechnęła się I. Gosiewska.
- Stali jak młodzi żołnierze. Proponowaliśmy, żeby usiedli. Nie było mowy. Nawet nogi nie zmieniali. Tak wierni stali, a ludzie byli pełni podziwu. Mają swoje lata, choroby i tak się poświęcili. Jak mówili, to ich ostatnie zadanie, żeby odprowadzi kolegę. Będę to miała w pamięci - stwierdziła ze wzruszeniem Maria Oboron.