Habit wśród żółtych kamizelek. Siostry pasterki pomagają uchodźcom

Siostra Krzysztofa ze Zgromadzenie Sióstr Pasterek od Opatrzności Bożej pomaga razem z setkami wolontariuszy na Dworcu Głównym PKP we Wrocławiu. Przez ich punkt przewinęło się już tysiące uchodźców.

Stacja Dialog, czyli wrocławskie biuro stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie zmieniło się od soboty 26 lutego nie do poznania.

Na co dzień spokojna kawiarnia stała się szybko głównym punktem obsługi przyjeżdżających z różnych stron ukraińskich uchodźców i miejscem zbiórki wszelkich potrzebnych darów. Wszystko za sprawą spontanicznego oddolnego ruchu wrocławian, którzy zaczęli się spotykać na dworcu, by odbierać przybyszów ze Wschodu, uciekających przed wojną.

Od pierwszego weekendu po rozpoczęciu wojny, czyli de facto od kilku dni przez to miejsce na dworcu przewinęło się ok. 2500 tysiąca wolontariuszy! Dziennie przez wrocławską stację kolejową przechodzi natomiast ok. tysiąca Ukraińców.

Wśród nich ciężko pracuje s. Krzysztofa - Renata Kujawska.
- W piątek 25 lutego  przyszło zaledwie kilka osób z Ukrainy, a nazajutrz w sobotę było ich już 500. Szybko Stacja Dialog stała się bazą do pomocy. Wolontariusze potrzebowali miejsca, a my je po prostu udostępniliśmy. Na początku funkcjonowało jedno stanowisko z zapisami na transport, nocleg, czy wolontariat. Dzisiaj jest ich już dziesięć. To pokazuje, jak się wszystko rozwinęło - opowiada s. Krzysztofa.

Na co dzień razem z s. Kajetaną posługują na dworcu właśnie w Stacji Dialog i w kaplicy, gdzie trwa Wieczysta Adoracja Najświętszego Sakramentu. Obie zaangażowały się mocno we wsparcie uchodźców.

- Oczywiście Stacja Dialog wchodzi w skład stowarzyszenia papieskiego Pomoc Kościołowi w Potrzebie, ale nikogo - ani z wolontariuszy, ani z przybyłych - nie pytamy o wyznanie i nikomu nie odmawiamy pomocy. Łączy nas chęć działania na rzecz drugiego potrzebującego człowieka. Tu nie ma muzułmanów, pogan, czy chrześcijan - są ludzie w potrzebie - wyjaśnia zakonnica.

Uchodźcy w Stacji Dialog otrzymują ciepły posiłek i napoje. Mogą odpocząć. Dostają prowiant, ubrania. Mają zaoferowany transport i miejsce noclegu. Na wysokości zadania stanęły restauracja wrocławskie, które wyposażają wolontariuszy i potrzebujących w gorące posiłki.

- Część osób z tego korzysta, a część jedzie dalej np. do Berlina albo do Szczecina. Nasze działania ze względu na dynamiczną sytuację ciągle ewoluują. Obecnie dużo sił kierujemy na przygotowanie większych transportów na Ukrainę. Teraz jest szykowany duży transport do Lwowa do tamtejszego oddziału Caritas. Z kolei jedna ze szkockich parafii przekierowuje zebrane dary do nas, byśmy przekazali je dalej. Nawet jeden z banków odezwał się do nas z ofertą pomocy. Jako PKWP mamy doświadczenie w takich sytuacjach i jesteśmy wiarygodni - opowiada s. Krzysztofa.

Oczywiście ważna jest pomoc tu i teraz, na dworcu, ale budowane są także struktury pod współpracę długofalową.

- My tak naprawdę jesteśmy rękami przekazującymi dalej. Dajemy ludziom to, co inni nam przyniosą - kwituje pasterka.

Jak dodaje, wrocławski dworzec główny zna od kompletnej innej strony. Zazwyczaj panuje tu spokój. Teraz to zmieniło się to o 180 stopni. We wszystkich innych lokalach jest tak, jak zawsze, a Stacja Dialog pęka w szwach.

- W niektórych momentach wolontariuszy przychodziło aż za dużo. Mieli otwarte serce, ale pracy nie było aż tyle. Musiałam ich nawet wypraszać. Taka klęska urodzaju. Szybko zaczęliśmy więc ogarniać to strukturalnie. Podpisujemy umowy o wolontariat, ludzie wpisują się w grafik. Na pewno trzeba to było uporządkować. Wrocławianami kierował odruch serca, czasem jednak chaotyczny. My musimy zabezpieczać siebie i innych przy takich działaniach - wyjaśnia s. Krzysztofa.

Grupa dysponuje już prawnikami, psychologami, także z językiem ukraińskim, i tłumaczami. To znacznie ułatwia sprawę efektywnej pomocy.

Wśród uchodźców zdecydowaną większość tworzą kobiety i dzieci. Najwięcej jest maluchów w przedziale 6 -10 lat. Przybywają również starsze kobiety - około 60-70 lat.

- One szukają spódnic i sukienek, a Polki chodzą głównie w spodniach! - uśmiecha się siostra zakonna. - Trafiają się rodziny ze starszymi dziećmi, a czasami mężczyźni, którzy raczej jadą dalej. Ja staram się wychodzić do tych dzieci, dać im uśmiech i wszystko, czego potrzebują. One płaczą i są w strachu, bo martwią się o ojców, którzy tam zostali. Żony także boją się o swoich mężów.

Z pewnością taka baza pomocowa musi się nastawić na działania długofalowe. Wojna może trwać tygodnie, miesiące, a nawet lata. Ukraińcy będą tu przyjeżdżać, zapewne różnymi falami.

- Mamy już osoby w grafiku, z którymi jesteśmy umówieni na przyszłość. Ten początek pokazał ogromny potencjał. Oby starczyło nam sił i zapału. Myślę, że rąk do takiej pracy nigdy nie zabraknie - podsumowuje s. Krzysztofa.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..