Miroslawa Danyliuk jest lektorką języka polskiego na jednym z lwowskich uniwersytetów. Podejmując kilka dni temu pracę w Zespole Szkół Salezjańskich "Don Bosco" we Wrocławiu zamieniła studentów na dużo młodszych uczniów - dzieci ukraińskich uchodźców. Jej historia porusza.
Przyjechałam do Polski z synem. On ma już 15 lat, ale to dość krytyczny wiek. Pierwszych 8-10 dni prawie nic nie mówił. Nie mamy doświadczenia bombardowania, choć siedzieliśmy w schronie po alarmie bombowym - zaczyna swoją opowieść.
Kobieta przyznaje, że decyzja o wyjeździe ze Lwowa była podjęta rodzinnie.
Czasem czuję się głupio, gdy zapytają mnie skąd przyjechałam. Gdy mówię, że ze Lwowa, to ludzie się dziwią dlaczego, skoro tam realnie wojny jeszcze nie było... Moi trzej synowie są harcerzami, a harcerstwo to organizacja patriotyczna. Gdy dowiedzieliśmy się, że istnieje spis wszystkich członków organizacji patriotycznych, postanowiliśmy z mężem, że musimy uratować choćby jedno dziecko. Ja przyjechałam do Polski, a mąż z dwoma starszymi synami zostali na Ukrainie. Oni nie mogli wyjechać ze względu na mobilizację. Poza tym chcieli zostać - mówi wyraźnie poruszona.
Najmłodszy też nie chciał opuszczać Lwowa. - On mnie cały czas pytał: "Mamo, dlaczego wyjechaliśmy, skoro harcerze we Lwowie mają tyle pracy. Moi koledzy pracują od rana do nocy i ja bym mógł z nimi". Odpowiedziałam mu, że decyzja jest trochę egoistyczna, że chcemy, aby ktoś został, kto będzie mógł opowiedzieć o naszej rodzinie. Przecież nie wiemy jak to się potoczy dalej. A on ciągle powtarza, że zostawiliśmy we Lwowie tatę i jego braci i pyta jak będzie mógł żyć jeśli tam się wydarzy coś złego...
P. Miroslawa ze swoimi bliskim kontaktuje się regularnie więc wie, co się dzieje we Lwowie. - U nas w domu jest jak na dworcu. Mąż przychodzi do domu wieczorem, a w naszym mieszkaniu śpią jacyś chłopcy. Pytam go czy wie skąd i kim oni są, ale on nie potrafi mi na to pytanie odpowiedzieć. Przyszli i są. Natomiast u moich rodziców mieszka młoda rodzina z Kijowa. To przyjaciele mojego najstarszego syna. Kobieta urodziła 23 lutego - dzień przed wybuchem wojny - przez cięcie cesarskie. Następnego dnia biegała z tym dzieckiem do schronu i z powrotem. Ona jest wykończona - dodaje. - Ci, którzy zostali na Ukrainie robią co mogą.
ATAK ROSJI NA UKRAINĘ [relacjonujemy na bieżąco]
Lektorka języka polskiego podkreśla, że codziennie wielokrotnie zagląda do internetu, by dowiedzieć się o aktualnej sytuacji na frontach. Przyznaje się do lęku co w nich wyczyta, ale potrzeba, by wiedzieć jak rozwija się sytuacja jest dużo silniejsza. Wspomina też niedzielny nalot na ukraińską bazę wojskową w Jaworowie niedaleko granicy z Polską, gdzie zginęło 35 osób a kolejnych 130 zostało rannych. - Tam mieszka moja przyjaciółka. W tej bazie poza rezerwistami, szkolą się też policjanci. Często są to młodzi chłopcy, studenci. Nie wiem kto tam zginął i boję się z nią skontaktować, by zapytać - zaznacza.
Lwowianka odnosi się również do pierwszych dni pobytu w Polsce.
- Ogromne pierwsze wrażenie i dużo emocji wzbudza w nas ta nieoczekiwana pomoc, z którą się spotkaliśmy w waszym kraju i dobre nastawienie Polaków. To po prostu oszałamia wszystkich. O tym mówią Ukraińcy w Polsce, ale również na Ukrainie, piszą o tym w mediach społecznościowych - przekonuje. - Czego teraz potrzebujemy? Pracy. Chyba nikt z nas nie chce nadużywać gościnności, a jeśli tacy są to są w zdecydowanej mniejszości. Ja jeszcze takich nie spotkałam. Chcemy pracować, by zarobić na siebie. Ukraińcy są naprawdę pracowici.
Sama dość szybko znalazła zajęcie. Od 14 marca prowadzi w Zespole Szkół Salezjańskich zajęcia z języka polskiego dla przyjętych do szkoły podstawowej i liceum jej rodaków. MA co robić, bo nowych uczniów z Ukrainy jest aż 72. - Zaangażowanie dzieci podczas kursu jest bardzo duże. Gdy powiedziałam, że czytamy po kolei, oni chcieli wszyscy razem. Bardzo chcą się uczyć, są bardzo zmotywowani. Mam takie wrażenie, że rodzice wyjaśniali im w jak trudnej sytuacji się znaleźli i przekonali, iż pierwszym ich zadaniem jest się uczyć - zauważa. Szkoła również robi co może i już zakupiła podręczniki do nauki języka polskiego przez obcokrajowców.
A jak sobie radzą uczniowie? Pani Miroslawa podkreśla, że w zależności z której części Ukrainy dzieci pochodzą, tak łapią polskie słówka. - Zauważam, że im bardziej na wschód od Polski mieszkają na co dzień, tym im trudniej. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak to będzie widoczne - zwraca uwagę. - Cieszy to, jak szybko dzieci poradziły sobie z tym stresem związanym z ucieczką z Ukrainy, a być może to tak tylko na razie wygląda...
Przyznaje, że czuje się w Polsce bardzo bezpiecznie.
- Proszę koniecznie napisać jak bardzo jesteśmy wdzięczni Polakom. Nie ma słów, żeby to wyrazić, a przecież widzimy jakie to trudne zadanie.
- Ja też włączam się jak tylko mogę w wolontariat dla Ukrainy i wiem dobrze co to znaczy kilka godzin ciężkiej fizycznej pracy. A wy to robicie bezinteresownie - mówi. - Mój syn zastanawiał się ostatnio jak długo Polacy wytrzymają w tych wspaniałych relacjach do nas - tyle ludzi przyjmujecie, takie straty ponosicie materialne, finansowe. On widzi jakie to będzie trudne na dłuższą metę. Będzie jeszcze wiele napięć między nami, ale wierzę, że damy radę.