Benedyktynki z Wołowa to żywy przykład, że zasada "ora et labora" daje w życiu szczęście i spełnienie. Aby Bóg był we wszystkim uwielbiony.
Z okazji kolejnej rocznicy śmierci św. Benedykta z Nursji zaglądamy do benedyktyńskiego zakątka w archidiecezji wrocławskiej.
To niepozorny klasztor sióstr benedyktynek w Wołowie, który liczy siedem mniszek. 21 marca obchodzą swoje zakonne święto, a jedna z zakonnic imieniny.
- Rocznicę śmierci naszego założyciela obchodzimy uroczyście. Traktujemy ten dzień jak niedzielę. Podejmujemy tylko pracę konieczną. Panuje atmosfera świętowania - mówi s. Maria Trybała OSB, przeorysza wołowskiej wspólnoty.
Życie w klasztorze upływa pod starą i sprawdzoną zasadą „ora et labora", czyli „módl się i pracuj". - Pomiędzy tymi dwiema czynnościami musi zaistnieć harmonia. Nie dochodzi do takiej sytuacji, że cały dzień się modlimy albo cały dzień pracujemy. Przeplatamy to. Mamy pięć liturgicznych spotkań modlitewnych w ciągu dnia. Oprócz tego indywidualne czytanie Pisma Świętego i adoracja Najświętszego Sakramentu. Oczywiście codziennie też uczestniczymy we Mszy świętej - wymienia s. Maria.
Mniszki pracują wytrwale. Szyją szaty liturgiczne, krzyżma do chrztu, a dawniej także ubrania komunijne dla dzieci. Wspierają także misjonarzy, pracujących w odległych zakątkach świata.
Zachęcają, by świeccy także żyli benedyktyńską zasadą, którą da się wprowadzić skutecznie do swojego życia.
- Można pracować i jednocześnie się modlić np. ja, jak pracuję w ogrodzie, odmawiam akty strzeliste. Ale też pracę możemy ofiarować można Bogu. Człowiek świecki, który ma rodzinę i wiele obowiązków, nie musi leżeć krzyżem przez cały dzień - uśmiecha się s. Maria.
Zachęca, by każdy dzień oddawać Bogu i rozmawiać z nim w wolnych chwilach, jednocześnie nie zaniedbując obowiązków. W klasztorze też nie ma modlitwy cały czas. - Tak się nie da. Ktoś musi pracować. Cały czas się tę harmonię na drodze życia dopracowujemy. Są trudności w modlitwie i w życiu wspólnotowym, ale wiemy, że to ciągła praca nad sobą - przyznaje benedyktynka.
Wołowskie siostry nie żyją według klauzury papieskiej, lecz konstytucyjnej, Wychodzą z klasztoru tylko w sprawach ważnych. Nie goszczą u ludzi, ale ludzie regularnie goszczą u nich – dokładnie w ich kaplicy. Darzą benedyktynki dużą sympatią i są im życzliwi. Często proszą je o modlitwę. W miesiącu można intencji liczyć w setkach.
Przekazują je zakonnicom na żywo przez furtę, mailowo i przez Facebooka. Oprócz intencji przynoszą ze sobą ciasta, owoce i różnorodne dary.
- Czujemy się wołowiankami, jesteśmy włączeni w kościół lokalny i w parafię. Stworzyła się silna więź z tymi ludźmi - przyznaje s. Maria, która od 36 lat mieszka w Wołowie. Są i tacy, którzy od ponad 30 lat modlą się razem z mniszkami. Przywiązanie widać poprzez zaprzyjaźnione rodziny. Najpierw przychodziła się modlić babcia, potem mama, potem córka i wnuczka.