- Dziecko jest jak rwąca rzeka. My, rodzice, jesteśmy jej korytem, nadajemy kierunek. Uczymy, co jest dobre, co jest złe, co naturalne, co nie - mówiła Bogusława Ryś, przybliżając różne aspekty wychowania dzieci podczas spotkania dla małżonków w parafii pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Brzegu.
Gośćmi kolejnego już spotkania w ramach kursu dla małżeństw „Zatrzymaj się w biegu” byli Bogusława i Piotr Rysiowie, rodzice pięciorga dzieci, dziadkowie trzech wnuków, od 27 lat we wspólnocie Domowego Kościoła, pracujący na co dzień z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie.
– Idea kursu zrodziła się 12 lat temu w parafii kapucynów przy ul. Sudeckiej we Wrocławiu. To była inicjatywa brata Edwarda; pomysł, by wyjść do małżeństw, by ewangelizować – wyjaśnia Mirosław Śliwa z Domowego Kościoła w Brzegu. Państwo Lucyna i Mirosław Śliwowie wraz z ks. Janem Inglotem, moderatorem rejonowym Domowego Kościoła, zorganizowali pierwszą edycję wspomnianego kursu w Brzegu. Odbywa się w formule randki małżeńskiej – przy kawie, herbacie, cieście; przy stolikach przystrojonych kwiatami. Pary uczestniczą w cykle spotkań poświęconych różnym praktycznym zagadnieniom dotyczącym tematyki małżeńskiej, rodzinnej. W tym czasie zapewniona jest opieka nad dziećmi.
W kursie uczestniczy 25 par. Za nimi już konferencje Izabeli i Waldemara Jankowskich o „Recepcie na szczęśliwe małżeństwo”, Roksany i Andrzeja Cwynarów o tym „Jak nie pokłócić się o kasę?”. W programie przewidziane są spotkania z o. Ksawerym Knotzem OFMCap („Dlaczego seks w życiu małżeńskim jest taki ważny?”) i z ks. Mirosławem Malińskim („Jak się nie pozagryzać w małżeństwie, czyli dialog jako ratunek”). Zwieńczeniem kursu będzie uroczyste odnowienie przyrzeczeń małżeńskich oraz integracyjny wyjazd weekendowy do Krzydliny Małej.
Gości i małżonków powitali Lucyna i Mirosław Śliwowie z Domowego Kościoła, organizatorzy kursu. Agata Combik /Foto GośćW czasie ostatniego spotkania pani Bogusława Ryś, z wykształcenia psycholog, mówiła między innymi o piramidzie ludzkich potrzeb w ujęciu A. Maslowa – potrzeb, które ma każdy człowiek, dorosły i dziecko. Są to, idąc „od dołu”: potrzeby fizjologiczne, potrzeba bezpieczeństwa, potrzeba afiliacji, potrzeba uznania oraz potrzeba samorealizacji.
Dwie pierwsze kategorie, jak wyjaśniała, choć umieszczone najniżej, nie są bynajmniej nieważne. Chodzi o zapewnienie pożywienia, mieszkania, odzieży, a następnie poczucia bezpieczeństwa; przy czym za każdym razem potrzeby wyższe w owej piramidzie, ujawniają się, gdy „niższe” są zabezpieczone.
Potrzeba afiliacji oznacza potrzebę przynależności do grupy – rodziny, ale i do szerszych grup społecznych, potrzebę miłości, przyjaźni. Potrzeba uznania wiąże się z odnoszeniem sukcesów, wśród grupy rówieśniczej, potem w pracy. Samorealizacja z kolei oznacza szeroko rozumiany rozwój – duchowy, intelektualny, emocjonalny; taki rozwój oznacza szczęście – a ostatecznie o to w wychowaniu, w życiu chodzi.
– Jeśli sami cierpimy z powodu braku poczucia bezpieczeństwa, to odczuwamy niepokój, brak pewności siebie. Gdy mamy w sobie spokój, poczucie bezpieczeństwa, to przekazujemy je dzieciom – nawet bez słów, samym sposobem bycia – mówiła B. Ryś. – To, czym jesteśmy „nakarmieni” przez najbliższych do 3-5 roku życia, to ujawnia się w wieku dorosłym. Potem oczywiście środowisko także nas kształtuje – albo pogłębiając nasze poczucie bezpieczeństwa, albo wręcz przeciwnie.
Pani Bogusława wspominała o spotykanych często różnicach zdań między małżonkami w kwestii wychowywania dzieci – gdzie bywa, że panowie są bardziej wymagający, z „chłodniejszym” spojrzeniem na sytuację, panie – nadopiekuńcze, oceniające przez pryzmat emocji. Czasem na plan pierwszy wysuwa się upór i przekonanie, że „wiem lepiej”, tymczasem kluczowa jest tu komunikacja.
– Ważna jest komunikacja, ale taka, której zawsze towarzyszy szacunek do drugiej osoby – podkreślała prelegentka. – Moja siostra, gdy wychodziłam za mąż, powiedziała mi: pamiętaj Bogusia, nigdy nie mówcie do siebie „głupia”, „głupi”, „wariat”, „wariatka” – bo trudno od takich słów nie pójść dalej. Dzieci to słyszą i powielają sposób, w jaki zwracamy się do siebie. Nie powinniśmy też używać kwantyfikatorów: słów „ty nigdy…”, „ty zawsze…” Są bardzo raniące i trudno takie rany zabliźnić.
W kursie w Brzegu bierze udział 25 par. Agata Combik /Foto GośćB. Ryś zwróciła uwagę na sytuację, gdy dziecko wraca ze szkoły i jest wyraźnie w złym nastroju. Trzaska drzwiami, niegrzecznie, niechętnie odpowiada na pytania, itd. – Pierwszy odruch, to nakrzyczeć: „Czemu trzaskasz drzwiami?”, „Weź się opanuj”… Można jednak zareagować inaczej – nazwać to, co widzę: „Widzę, że jesteś zły. Miałeś pewnie trudny dzień…” Wtedy jest szansa na dialog – zauważyła, podkreślając że szkoła bywa naprawdę trudnym miejscem dla dzieci. Spotykają się tam z rywalizacją, z agresją, z wymaganiami.
Nie ma sensu pytać: „Jak było w szkole?” – bo to może tylko rozsierdzić nastolatka, ale nazwać emocje, nazwać to, co widzę. Jeśli dziecko powie „Daj mi spokój”, to nie ma co na siłę z niego czegokolwiek wyciągać; czasem jednak może otworzyć się na rozmowę.
Druzgoczące dla dziecka jest bagatelizowanie jego trudnych doświadczeń. Kiedy płacze, bo zdechł jego ukochany żółw, czasem spotka się z reakcją: „Przestań się mazgaić, to tylko żółw. Kupię ci nowego”. Można inaczej: „Wiem, że jest ci ciężko, bo ten żółw był dla ciebie ważny”. Dziecko poczuje się wówczas zrozumiane.
Pani Bogusława mówiła o – niepokojącym wielu rodziców – zwyczaju nastolatków: częstym mówieniu, że czegoś „nienawidzą”. Wyjaśniła, że w rzeczywistości nie chodzi o nienawiść w pełnym rozumieniu tego słowa. „Nienawidzę” dla nastolatka znaczy po prostu „Bardzo nie lubię”.
– Dziecko jest jak rwąca rzeka. My, rodzice, jesteśmy jej korytem, nadajemy kierunek. Uczymy, co jest dobre, co jest złe, co naturalne, co nie – wyjaśniała prelegentka, przypominając słowa wrocławskiego psychologa H. Jarosiewicza. Za najważniejsze dwa słowa w wychowaniu uznał: „Patrz końca”. Ważne jest zarówno mówienie dziecku „Kocham cię”, jak i stawianie granic.
Mówiła o różnych postawach rodzicielskich: nadopiekuńczej, odrzucającej, postawie obojętności, a wreszcie postawie akceptującej – gdy przyjmujemy dziecko, akceptujemy, niezależnie od tego, czy jest pełnosprawne czy nie, lepiej czy gorzej radzi sobie w szkole, przyszło na świat jako pierwsze czy siódme. Zauważyła, że dzieci są jak walizka – co do niej wrzucimy, to potem będziemy mieli.
Małżonkowie usłyszeli o ważnych w wychowaniu zasadach:
Dziecko krytykowane uczy się potępiać; otoczone wrogością – uczy się agresji; żyjące w strachu – uczy się lękliwości; doświadczające litości – uczy się rozczulać nad sobą; wyśmiewane – uczy się nieśmiałości; otoczone zazdrością – uczy się zawiści; zawstydzane – uczy się poczucia winy.
Dziecko zachęcane, uczy się wiary w siebie; otoczone wyrozumiałością – uczy się cierpliwości; chwalone – uczy się wdzięczności; akceptowane – uczy się kochać; otoczone aprobatą – uczy się lubić samego siebie; darzone uznaniem – uczy się, że dobrze mieć cel.
Dziecko żyjące w otoczeniu, które potrafi się dzielić, uczy się hojności; traktowane uczciwie – uczy się prawdy i sprawiedliwości; żyjące w poczuciu bezpieczeństwa – uczy się ufności; otoczone przyjaźnią – uczy się radości życia. Jeśli jego rodzic żyje w spokoju, jego dziecko też będzie żyło w spokoju ducha.