Muszę przyznać, że pozytywnie zaskoczyła mnie frekwencja na modlitwie uwielbienia w dzień beatyfikacji sióstr elżbietanek. A ostatnimi laty nie było z tym łatwo we Wrocławiu.
Do Hali Stulecia przyszło kilka tysięcy osób, w bardzo różnym wieku. Spotkałem seniorów, małżeństwa, rodziny z dziećmi, osoby konsekrowane. Już dawno nie widziałem w stolicy Dolnego Śląska takich tłumów, które się modlą.
Niektórzy mówią, że to z powodu darmowych biletów, inni podają korzystną porę - sobota wieczór. Pewnie trochę racji. Ja to zwalam głównie na nowe błogosławione - siostry elżbietanki. Myślę, że to ich sprawka.
Nie ma co ukrywać, Wrocław nie przoduje pod względem frekwencji w kościołach i na różnych modlitewnych wydarzeniach. Trzeba to powiedzieć wyraźnie: jest z tym problem. Nie chcę wchodzić w analizę, dlaczego, bo czynników jest przynajmniej kilka. Ale Hala Stulecia 11 czerwca stała się dla mnie światełkiem w tunelu.
Po pandemii, która także przetrzebiła kościelne ławy, ale w trwającym procesie laicyzacji, który - czy nam się to podoba, czy nie - postępuje w naszym kraju dość szybko.
Po uwielbieniu zobaczyłem zdjęcie sprzed 25 lat, także z Hali Stulecia. Z Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego. Inne czasy, inny charakter wydarzenia - to prawda.
Ale jedno się zgadza - po 25 latach ten zabytkowy obiekt wpisany na listę UNESCO ponownie zapełnił się z powodu miłości i wiary w Boga.
Myślę, że błogosławione siostry elżbietanki nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa dla Wrocławia. Mam nadzieję, że będziemy umieli na nie odpowiedzieć.